piątek, 31 maja 2013

030. " Dwie kreski... Jestem w ciąży "

Rozdział dedykuję każdej osobie, która straciła kiedyś ważną dla niej osobę. 


 Music#1
- Caroline -

Sparaliżowana, czując nieprzyjemne mrowienie w linii karku przypatrywałam się ze zdumieniem starannie wypisanym słowom. Z początku miałam wrażenie, że to jakiś kiepski żart, pomyłka... ale czytając dalej coraz bardziej wydawało się to mało prawdo podobne.

AKT ZGONU

Elizabeth Samantha Collins - Wish. 
Żyła trzydzieści dziewięć lat.
Urodzona: 31 grudnia 1974 roku.
Zmarła: 6 kwietnia 2013 roku w wyniku wypadku samochodowego, najprawdopodobniej wywołanego przez brak podpiętych linek hamulców. Zgon nastąpił zaraz po przewiezieniu do szpitala.

Rodzina łączy się w żałobie i bólu, pragnie godnie pożegnać Elizabeth Wish na uroczystości pogrzebu 20 kwietnia 2013 roku w Bostonie.

Nie mogłam w to uwierzyć... moja mama... nie żyje? Czułam jak w kącikach oczu zbierają się łzy, moja rodzicielka odeszła już na zawsze... Czułam jak moje dłonie drżą, kartka bezszelestnie wypadła z moich rąk i ze spokojem opadła na podłogę... Harry spojrzał na mnie zdziwiony, on nadal nie wiedział co się stało. Schylił się podnosząc papier. Słysząc stłumione głosy wydobywające się z ogrodu, błąkałam się po własnych myślach. Nie mogłam przyjąć do świadomości tego co się wydarzyło. Mama opuściła mnie parę lat temu, ale... wciąż była moją matką i to nie zmieniło mojej miłości do niej... Nie sądziłam, że nastąpi dzień w którym będę musiała ją pożegnać.. - Carls... - szepnął Harry, spojrzałam na niego. Wyglądał na kompletnie bezradnego w tej sprawie, nie wiedział co powinien zrobić, co powiedzieć. - Chodź tu do mnie. - powiedział cicho, rozkładając ramiona. Podbiegłam do niego, rzucając mu się na szyję i wybuchając płaczem. Nie tak wyobrażałam sobie moje urodziny, nie tak... 

W związku z sprawą, która miała miejsce niecałe dwie godziny, niestety byłam zmuszona zakończyć imprezę przedwcześnie. Nie byłam w stanie bawić się z znajomymi, którzy nadal do końca nie wiedzieli jaki był powód końca zabawy. Jednak, na szczęście żaden z nich nie robił mi z tego wyrzutów i każdy życząc mi wszystkiego najlepszego, opuścił moje mieszkanie. Gdy wszyscy wyszli wybuchłam depresyjnym płaczem i osunęłam się na podłogę, nie wiem jak długo płakałam, ale kompletnie rozbitą znalazła mnie Diana, wraz z moim chłopakiem przetransportowali mnie do mojego pokoju i obiecując, że zostaną ze mną dopóki mi się nie polepszy. 

W ciszy, leżeliśmy na dużym łóżku w mojej sypialni. Będąc po środku, trzymałam oboje z nich za ręce, skulona pod puszystym kocem. Co chwilę po moich policzkach spływały pojedyncze łzy - z chwilą, powoli nie miałam już czym płakać, było mi ciężko. Po kawałeczku mój świat zaczynał się walić - Po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam? Może gdybym nadal mieszkała w Bostonie, z rodzicami wszystko było by dobrze... Mama nadal byłaby przy mnie... żyła by... 

- Zamierzasz jechać na pogrzeb?- spytała blondynka. 
- Tak.- odpowiedziałam łamiącym się głosem. 
- Pojadę z Tobą.-zadeklarował się Harry.- Nie zostawię Cię samej w takiej sytuacji. 
- Chciałabym jechać z Tobą, Carls... ale nie mogę, kończy mi się urlop. Przykro mi. 
- W porządku.- powiedziałam.- Idę się wykąpać, jak chcecie możecie już iść.

Czułam się okropnie, chyba jak jeszcze nigdy... W sercu odczuwałam poczucie winy, jakbym to ja była odpowiedzialna za jej wypadek, jakbym ja się do niego przyczyniła. Cicho zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i zrzucając ciążące ubrania odkręciłam zawór prysznica. Ciepłe kropelki wody opadały na moje zaziębione ciało, mimo ich temperatury cała się trzęsłam. Nie mogłam dłużej wytrzymać, znów wybuchnęłam płaczem.. Skuliłam się do pozycji embrionalnej i chowając głowę w kolanach zalałam się łzami, które mieszały się z wodą. Trwałam w takiej pozycji do chwili gdy drzwi od łazienki otworzyły się z głośnym szelestem, a ktoś wszedł do środka.

- Carls... - szepnął, a ja od razu wiedziałam kim jest ta osoba. Automatycznie podnosiłam się, czując na twarzy piekący rumieniec. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nagle poczułam, że się krępuję. - Wszystko w porządku? - spytał. Jego głos wywołał we mnie dreszcze, wstrzymałam powietrze w płucach i po chwili je wypuściłam. 
- Zamknij oczy.- poprosiłam. 
- Nie musisz się tym martwić.- powiedział tłumiąc chichot. 
- Po prostu je zamknij.-powiedziałam błagalnie. 
- Już możesz wyjść.-oznajmił.- Nie patrzę.- szybko sięgnęłam mokrą ręką po wiszący na wieszaku ręcznik i starannie owinęłam nim moje ciało, nagle poczułam jak Harry opiera swoje dłonie na mych biodrach i przyciąga mnie do siebie.- Z pewnością jesteś jeszcze piękniejsza niż teraz. - powiedział. - Nie musisz się obawiać nagości, nie zrobiłbym Ci nigdy krzywdy. 
- Musimy o tym rozmawiać?-spytałam tuląc twarz do jego torsu, po chwili zdając sprawę z tego iż jestem nadal mokra i zmoczyłam mu koszulkę.- Przepraszam...- jęknęłam, na co on się uśmiechnął. 
- Nic nie szkodzi, kochanie.- powiedział całując mnie w czoło.- Mam dla Ciebie propozycję. 
- Jaką?-spytałam marszcząc czoło. 
- Chcę pojechać z Tobą do Bostonu, ale też chciałabym zabrać Cię do Holmes Chapel.. Poznać Cię z moja mamą, ojczymem i siostrą, co ty na to? To tylko dwie godzinki drogi od Bostonu... Pojedziesz ze mną, kochanie?
 - Oczywiście.- odpowiedziałam bez zastanowienia, chciałam zrobić też coś dla niego, on był przy mnie podczas tej trudnej sytuacji, czułam mu się dłużna. - Chodźmy, chciałabym jeszcze zadzwonić do mojego taty, muszę dowiedzieć się więcej o ceremonii pogrzebu.- powiedziałam składając na jego miękkich ustach czuły pocałunek i chwytając go za dłoń, pociągnęłam do pokoju. 

***
Niepewnie spoglądałam na wyświetlacz telefonu, kompletnie nie byłam pewna tego co robię. Nie rozmawiałam z moim tatą od dwóch lat, bałam się, że może nie odbierze telefonu ode mnie. Głęboko oddychając, siedziałam na łóżku wspierana przez Harry'ego. Czułam jak opuszkami palców błądzi po moich plecach, każdy jego dotyk wywoływał we mnie dreszcze, co bardzo mu się podobało. Za każdym razem, czując wibrację rozchodzącą się po moim ciele uśmiechał się uwodzicielsko i zawzięcie kontynuował wędrówkę dotyków. Starałam się skupić na tym co robię i chociaż na chwilę odsunąć od siebie myśl o tym, że Harry mnie dotyka. Drżącą ręką wybrałam numer telefonu mojego ojca i przystawiłam sobie aparat do ucha. Po krótkich trzech sygnałach ktoś odebrał telefon. 

- W czym mogę pomóc?-spytał zachrypnięty, męski głos. 
- Czy rozmawiam z Jacobem Wish'em?- zadałam pełna nerwów. 
- Przy telefonie.- powiedział, a ja poczułam ulgę.- Z kim mam przyjemność rozmawiać? 
- Tato... tato, to ja... Caroline.-szepnęłam.- Przyszło do mnie pismo, czy to prawda o mamie?-spytałam łamiącym się głosem.Cisza, która wypełniła telefon była nie do zniesienia, sekunda zdawała się trwać jak minuta, minuta jak godzina, godzina jak wieczność... czułam, że cała drżę - nie z powodu dotyku Harry'ego - ja obawiałam się prawdy...
- Tak.- odpowiedział krótko. Czułam przelewającą się w jego głosie rozpacz, cierpienie i ból.
- Jak się trzymasz?- spytałam po chwili. 
- Nie trzymam się. - powiedział. - Brakuje mi jej, Caroline... Tak samo jak i Ciebie... czy... Czy ty przyjedziesz? Na pogrzeb? 
- Przyjadę. - obiecałam przygryzając wargę.- Obiecuję, że przyjadę tato. 
- Dobrze, kwiatuszku... Pamiętasz kościół w którym miałaś chrzest? 
- Myhym.. 
- To tam będzie ceremonia, później przejdziemy na cmentarz i należycie ją pochowamy.... 
- Tato, ale... jak to się stało? Dlaczego miała wypadek? 
- Prawdopodobnie podcięte linki hamulcowe, policja cały czas śledzi protokół sprawy... nic nie jest pewne. 
- Nie mogą się pośpieszyć? 
- To trwa, kwiatuszku... mają na głowie masę innych spraw, ale to kiedyś się wyjaśni, na pewno... Co u Cie słychać? Wszystko dobrze? Jak tam Ci się mieszka? Masz kogoś? 
- Jest... stabilnie... Mam pracę, teraz będę ubiegać się o kolejną... na uczelni też jest dobrze..-westchnęłam wspominając sprawę pamiętnika. - Mam swój dom, wprawdzie mieszkam z przyjaciółką ale jest mój. 
- A spotykasz się z kimś? 
- Tak...-szepnęłam obracając się twarzą do loczka.- Poznasz go na pogrzebie, przyjadę z nim.-dodałam ze słabym uśmiechem, Harry złapał mnie za dłoń i na jej wierzchu złożył czuły pocałunek. 
- Jesteś szczęśliwa tutaj? 
- Tak, tato... 
- To dobrze... - powiedział wyraźnie uradowany. - Wiesz, muszę już kończyć... zaraz muszę jechać do kostnicy, zawieź ubrania w których mają... pochować Elizabeth... Trzymaj się kwiatuszku i pozdrów twojego wybranka. Jestem z Ciebie dumny, pamiętaj. Kocham Cię. 
- Ja Ciebie też tato, do zobaczenia. 

Music#2
- Louis -

Minął tydzień... tydzień, który twardo wytrzymałem będąc na głodzie... Nadal nie wierzyłem w to co robię, w to, że tak łatwo popadłem w uzależnienie, że tak łatwo dałem się zniszczyć narkotykowi. Czując narastające we mnie ciepło, które zaraz miało przerodzić się w zimne dreszcze, schowałam drżące dłonie w kieszenie ciemnych spodni... Potrzebowałem kolejnego zastrzyku heroiny - potrzebowałem go natychmiast. 

Kierując się pustą i zapuszczoną ulicą, zmierzałem w kierunku wyznaczonego przeze mnie miejsca spotkania z moim chłopakiem. Jasper... on wprowadził mnie w kolorowy i niepowtarzalny świat narkotyków. To uczucie, które towarzyszyło mi za każdym wstrzyknięciem sobie heroiny dożylnie było nie do opisania.  Jakbym stawał się zupełnie kimś innym, wkraczał w inny wymiar... Wiedziałem, że robię źle... ale teraz nie miałem już odwrotu, wkopałem się w to po całości. 

Jasper, blondyn o nieskazitelnie niebieskich oczach - zupełnie takich jak moje, czekał pod klubem przestępując nerwowo z nogi na nogę, wiedziałem, że on też nie mógł się doczekać kolejnej dawki. Gdy mnie zauważył na jego ustach pojawił ogromny uśmiech. Podszedłem do niego i ucałowałem w usta. Nasz pocałunek z sekundy na sekundę  pogłębiał się, chwyciłem go za kark i mocniej przyciągnąłem do siebie, czując jego twardniejącego przyjaciela tuż na moim. Z szyderczym uśmiechem na ustach zsunąłem rękę chwytając go za pośladek i lekko ściskając. Czułem jak jego kąciki usta delikatnie podnoszą się do góry, chwycił zębami moją wargę i delikatnie pociągnął ją do siebie. Mruknąłem z przyjemności, przyciągając go jeszcze bardziej, wędrując ręką w stronę jego towarzysza. Subtelnie, przejechałem dłonią po jego rozporku poruszając zgrabnie palcami, starając się go połaskotać. Ciężko oddychając odsunął się ode mnie, spoglądając prosto w moje oczy. Czułem bijącą od niego namiętność, pragnął poczuć mnie w sobie. Pragnął mnie dla siebie... Przygryzłem delikatnie wargę chwytając za jego dłoń. Ścisnąłem ją lekko i pociągnąłem do klubu.

Neonowe światełka padały na moją twarz, rzucając na nią kolorowy cień. Czułem narastającą w lewej piersi adrenalinę, byłem o krok od spełnienia. Pragnąłem zasmakować błogiego stanu, znów poczuć się wyzwolonym... Kierowaliśmy się na tył klubu, gdzie pewnie czekali już inni heroiniści. Wiedziałem, że po woli zaczynałem się uzależniać, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Z każdą wstrzykniętą dawką odsuwałem się od świata do którego przynależę. Starałem się panować nad głodem, ale moje zachowanie nim wywołane było coraz bardziej zauważalne - myślę, że jednak najgorsze w tym wszystkim było to iż coraz drastyczniej zmniejszałem czas przyjmowania narkotyku. Z początku było to półtora tygodnia, teraz  zmieniało się w tydzień. Byłem przerażony stanem do jakiego się doprowadzałem - chodziłem obolały, jakby moje mięśnie paliły, miałem dreszcze i gorączkę, a w pozbyciu owych stanów wystarczyło tylko 250 mg heroiny.
Jass, wolną ręką popchnął duże, mosiężne drzwi i razem weszliśmy na zaplecze, gdzie czekali już doprowadzeni do skrajnej wytrzymałości - Maks i jego dziewczyna Vivien. Maks był mężczyzną, który w tym bagnie siedział już pięć lat, natomiast Vivien od dwóch. Byli idealnym wzorcem osób całkowicie uzależnionych, jednakże przez tyle lat trwają w uzależnieniu byli zdolni do nie powiększania swojej dawki i pozostawali w 250 mg przyjmowanej heroiny. 

Vivien wyjęła z dużej, płóciennej torby cztery, spore, przeźroczyste torebki. W każdej z nich znajdowała się strzykawka z idealnie przeźroczystym płynem, czułem jak może źrenice już się zwężają. Moja dłoń powędrowała w kierunku trzymanego przez dziewczynę opakowania. Maks podał mi jeden rzemyk, który chwyciłem od razu podekscytowany. Zdjąłem kurtkę i odłożyłem ją na podłogę. Zawiązałem rzemyk na wysokości mojego przedramienia, mocno ściskając go na żyłach. Poczułem ogromny uścisk, wyjąłem z torby strzykawkę i spojrzałem na resztę. - Gotowi? - spytałem. Pokiwali głowami w odpowiedzi. Delikatnie przystawiłem zimną igłę do głównej żyły i powoli zacząłem ją w nią wsuwać... Minęła dosłownie chwila aż zacisnąłem palec na dźwigni i zgrabnie wprowadzałem narkotyk w moje ciało... Czułem, że popełniam ogromny błąd, że niszczę moje dotychczasowe życie, że już zawsze narkotyki będą dla mnie jak palące piętno... czułem to dopóki błogi stan nie zapanował nad moim ciałem i źrenice zmniejszyły się do wielkości główki szpilki...

***
Zmęczenie - to właśnie poczułem budząc się rano w łóżku mojego chłopaka. Zgrabnie zrzuciłem z siebie kołdrę, zauważając, że jestem całkowicie nagi... dziwne, nie pamiętam żebym kładł się spać nago.. Przetarłem zaspane oczy i owijając się prześcieradłem chwyciłem za telefon i udałem się do kuchni gdzie nalałem sobie pełną szklankę wody. Usiadłem na krześle w jadalni i spojrzałem na wyświetlacz...To zdjęcie... nadal nie potrafiłem zmienić tapety. Miałem do niego ogromny sentyment, cóż była na nim moja Eleanor... nadal ją kochałem, w końcu przez tyle lat stanowiła dla mnie oparcie... Było mi cholernie głupio, że oszukałem ją w taki, a nie inny sposób. Sprawiłem jej  ból mimo tego, że nie zasługiwała na to... Płakała przeze mnie, a przecież obiecałem jej, że nigdy nie będzie cierpieć. Z dnia na dzień coraz bardziej mi jej brakowało, myślę, że to właśnie ten brak jej w moim życiu pokierował mnie w stronę narkotyków. Pustka jaką odczuwałem po jej stracie była ogromna i nawet gorące uczucie ze strony Jaspera nie było w stanie jej zaspokoić. Oczywiście, czułem coś do tego chłopaka, ale miałem wrażenie, że jest on dla mnie za dziecinny. Brakowało mu kultury słowa, a także był nieodpowiedzialny. Ponadto dziwnie czułem się w związku z mężczyzną... To zdumiewające, jeszcze niedawno byłem gotowy aby powiedzieć całemu światu o moim homoseksualizmie, ale z dnia na dzień miałem wrażenie, że skręciłem w nie tą uliczkę życia do której zmierzałem. Cholera przecież ja byłem facetem... potrzebowałem naturalnych potrzeb dla facetów... nie to, że miałem coś przeciwko naszym stosunkom seksualnym, ale... nie potrafiłem ich umiejętnie przeżywać... Coraz bardziej tęskniłem za delikatną kobietą, która miała zawsze stanowić moją odmienność. Nagle poczułem mocne ukucie w sercu... Zdałem sobie sprawę z tego co właśnie spieprzyłem. Zniszczyłem mój związek i moje życie, uzależniłem się od gówna i pokazałem światu moją słabość do mężczyzn,która nie do końca byłą słuszna. Impuls, którym się teraz kierowałem nakazał mi odblokować telefon i napisać wiadomość do Eleanor, może nie wszystko było jeszcze do stracenia... ale... czy ja naprawdę chciałem wrócić do mojego szarego, normalnego życia? 

Do Eleanor:  Musimy się spotkać. Bądź proszę za godzinę przy Starbucksie. - Lou. 

*** 
Bez pożegnania, beż żadnego powiadomienia po prostu ubrałem się wyszedłem na ulicę. Śpieszyło mi się, czułem, że muszę jej o wszystkim powiedzieć. Może i nie będzie mnie chciała słuchać, może nawet nie będzie chciała się spotkać, ale ja czułem, że muszę jej to wszystko wytłumaczyć!! Wietrzny poranek był w Londynie normą - ale będąca tutaj od dłuższego czasu pogoda pozwoliła nam się do siebie przyzwyczaić i całkowicie zapomnieć o tutejszym klimacie. Pogrążony głęboko w myślach zmierzałem w kierunku małej kawiarenki, zimny wiatr targał moją dżinsową kurtką i rozwiewał moje świeżo ułożone włosy. Widząc tuż za rogiem zielony szyld znacznie przyśpieszyłem kroku. W upływie paru chwil byłem już na miejscu i wchodziłem do środka. 

Lekko podenerwowany zasiadłem przy małym, dwuosobowym stoliczku zamawiając u kelnerki dwie duże, gorące czekolady, które wraz z Eleanor uwielbialiśmy popijać. Podenerwowany stukałem palcami o blat stolika, rozglądając się i starając się wypatrzeć brunetkę. Gdy już całkowicie straciłem nadzieję i czekolada ostygnęła w mych dłoniach drzwi lokalu otworzyły się, a mały, złoty dzwoneczek zawieszony tuż nad nimi wydał przyjemny dla ucha dźwięk. W drzwiach stała piękna, jeszcze nieco zaspana dziewczyna. Jej kaskady brązowych loków opadały zgrabnie na ramiona. Miała na sobie ciemne dżinsy, których nogawki podwinęła do góry, oliwkową koszulę oraz beżowe, krótkie conversy. Przez ranię miała przewieszoną brązową torbę, do której właśnie chowała odtwarzacz MP4. Oniemiały jej widokiem podszedłem do niej aby ją przytulić, jednakże dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń i nakazała mi się do niej nie zbliżać. Bolało mnie to, cholernie bardzo... nadal mi na niej zależało... 

- Po co chciałeś się ze mną widzieć?-spytała chłodno, siadając tuż na przeciwko mnie. 
- Chciałem Cię zobaczyć...- powiedziałem. - Proszę, zamówiłem dla Ciebie gorącą czekoladę. 
- Po co chcesz się ze mną widzieć? Co, twój ukochany już Cię nie zaspokaja?-warknęła. 
- Proszę Cię, przestań.... nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jest mi ciężko... 
- A co ja mam powiedzieć?-spytała.- Zdradziłeś mnie z... mężczyzną, Loui.
- Dobrze wiesz, że nadal Cię kocham.-powiedziałem poważnie. 
- Powiedz mi po co chciałeś się ze mną zobaczyć... 
- Chciałem przerosić. 
- Za co? 
- Za krzywdę jaką Ci wyrządziłem, Eleanor. 
- Teraz się zorientowałeś? 
- Przestań, proszę... Zawsze byłaś dla mnie ważna... Ale ja... Ja nadal nie wiem kim jestem, rozumiesz? Nadal szukam samego siebie... Myślę, że przygoda z Jasperem była tylko przypadkowa... chciałem zasmakować czegoś nowego, ale teraz wiem.. wiem, że to nie dla mnie. Chce to jak najszybciej skończyć... Chcę wrócić do mojego starego życia... Nie zamierzam błagać Cię o drugą szansę, bo wiem, że takiej nie dostanę. Za mocno Cię zraniłem i zdaję sobie z tego sprawę... Ale nie potrafię żyć z myślą, że mnie nienawidzisz... Ja... przepraszam, ale kocham Cię.
- Loui... ja Cię nie nienawidzę...
- Naprawdę? 
- Tak, ale... masz rację... Za bardzo mnie zraniłeś abym mogła od razu Ci to wybaczyć... 
- Spieprzyłem wszystko, El... 
- Nie, ja też zawiniłam.- powiedziała.- Myślę, że oboje spieprzyliśmy... ale teraz musimy z tym żyć... Wiesz, rozumiem... mogłeś się pomylić, chciałeś spróbować jak to jest być z mężczyzną... ale nie musiałeś mnie okłamywać.. 
- Zachowałem się jak kretyn... Nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale... ja chyba po prostu... brakowało mi odmienności, wszystko co robiłem było robione mechanicznie... nie czerpałem z tego żadnej przyjemności, więc wtedy zacząłem szukać czegoś innego. Poznałem go pół roku temu, może to Cię nie obchodzi, ale... - przerwałem.
- Ale co?
- Nie tylko upewniałem się w przekonaniu, że jestem pedałem, ale też... Eleanor, stałem się... narkomanem.
- Lou... to nie możliwe... 
- Możliwe...-szepnąłem odsuwając rękaw kurtki, tak aby móc pokazać jej ślad po wczorajszym, zaciśniętym na ręce rzemyku...- Popadłem w heroinę, a teraz nie wiem jak mam z tym walczyć...

- Caroline -

 Nadszedł dzień podczas którego musiałam być twarda. Bałam się tam jechać... bardzo, w końcu nie wiedziałam jak zareaguję na widok opuszczanej trumny w głąb grobu... Największym pocieszeniem była obecność Harry'ego. Wiedziałam, że w jego ramionach jestem bezpieczna,a on za wszelką cenę nie pozwoli mi cierpieć. Do tego dzisiaj miałam poznać jego rodzinę. Wstając z łóżka szybko wcisnęłam się w leżącą obok czarną sukienkę z baskinką, która sięgała mi do kolan. Na to zarzuciłam czarny sweterek i spod sukienki wyciągnęłam wisiorek, który dostałam na urodziny od loczka, pozwalając mu elegancko prezentować się na tle czerni. Na bose stopy założyłam klasyczne, czarne czółenka i przeczesując moje włosy zeszłam na dół, gdzie razem z moją przyjaciółką - Dianą czekał już na mnie mój chłopak. Uśmiechnęłam się do nich blado na dzień dobry i wyciągnęłam z lodówki kartonik soku pomarańczowego. - Jak się czujesz? - spytał Harry. Trochę zaczynało mnie to denerwować. Nie musiał aż tak bardzo się mną przejmować, byłam już dorosła. Tydzień temu skończyłam dziewiętnaście lat. - Dobrze. - odpowiedziałam uśmiechając się perliście w jego kierunku, mając nadzieję, że skończy zupełnie nie potrzebny monolog. Nie myliłam się. Harry pokiwał smutno głową, słysząc tę odpowiedź już setny raz. Wstał z kuchennego krzesła i podszedł do mnie przytulając mnie od tyłu. Miał na sobie zapiętą pod samą szyję białą koszulę z czarną muchą, ciemne spodnie oraz czarne sztyblety. Na lewym nadgarstku połyskiwał w słońcu złoty zegarek. Jego loczki delikatnie muskały moją szyję, co doprowadziło mnie do cichego chichotu. Swymi miękkimi ustami złożył pocałunek w miejscu gdzie moja dotychczasowa malinka stopniowo zaczynała zanikać. - Poprawimy ją, później. - szepnął. - Weź ze sobą jakieś ubrania wątpię, że moja mama puści nas z powrotem do domu. - dodał zataczając dłońmi koła na mych biodrach. - Śpisz ze mną. - szepnął przygryzając płatek mojego ucha, zaśmiałam się cicho muskając ustami jego nosek i szybko pobiegłam na górę zabrać jeszcze potrzebne rzeczy.

Gotowi, spakowaliśmy nasze torby na tylne siedzenie czarnego Range Rover'a i po chwili ruszyliśmy w podróż. Czekało nas 2,5 godziny drogi do Bostonu i kolejne 2 od Bostonu do Holmes Chapel w którym mieszkali rodzice Hazzy. Przez całą drogę czułam narastające napięcie w mojej klatce, które jednak stopniowo malało gdy uświadamiałam sobie, że ciepła dłoń Harry'ego spoczywa na mym udzie. Chyba nic więcej do szczęścia nie było mi teraz potrzebne.

W ciągu prawie trzech godzin, które bardzo szybko minęły mi na rozmowach z moim chłopakiem dotarliśmy na miejsce. Harry zaparkował samochód przed domem w którym się wychowałam. Wychodząc auta poczułam jak moje serce coraz szybciej bije - wspomnienia powracały do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie. Pamiętała każdą spędzoną tutaj chwilę aż do osiągnięcia siedemnastego wieku. Wiele się zmieniło - przede wszystkim to ja się zmieniłam. Zaczerpując głęboko powietrza chwyciłam loczka za rękę i poprowadziłam go w kierunku werandy. Drżącą rękę dwa razy zapukałam do drzwi - przez chwilę nic kompletnie się nie działo, byłam odrobinę speszona, bałam się, że rodzice mogli się przeprowadzić gdzieś,a dom sprzedać. Dosłownie sekundę po tym kiedy zwątpiłam drzwi się otworzyły i stanął w nich mój tata - Jacob. Sama nie wiem co wtedy mnie podkusiło, po prostu... zapragnęłam znów poczuć, że mam ojca. Rzuciłam mu się w ramiona, kurczową trzymając go w talii. Nie zmienił się - wciąż był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku, jednak jedyną rzeczą która go zmieniała był smutek. Smutek, który towarzyszył mu od straty mamy - widać było go wszędzie : w jego oczach, jego postawie... w jego głosie...
- Caroline... - szepnął całując mnie w czubek głowy. - Tęskniłem za Tobą, kwiatuszku...
- Ja za Tobą też tato...- odpowiedziałam tłumiąc łzy.
- Cieszę się, że w końcu mogę Cię zobaczyć...
- Ja też.. ja też... - szepnęłam uradowana. - Tato, proszę poznaj Harry'ego.. -wskazałam ruchem dłoni na stojącego obok chłopaka, który przyglądał nam z zaciekawieniem i ogromnym uśmiechem na ustach.
- Miło mi Cię poznać, Harry... - powiedział wyciągając w jego kierunku dłoń.

***
Czując przeszywający mnie od środka strach, mocno ściskałam dłoń Harry'ego. Bałam się, a raczej czułam się przerażona. Z każdym nowo stawianym krokiem byłam coraz bliżej chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nad Bostonem zapanowała ciemność - przerażająca i złowroga. Wszytko w około wydawało się takie mdłe - zlane z piętrząca się mgłą. Przez całą mszę starałam się nie patrzeć w stronę dębowej trumny, która wzniesiona została na środku ołtarza. W głębi duszy modliłam się żeby to wszystko okazało się złym snem z którego łatwo mogłabym się obudzić... Głęboko w sobie tłumiłam łzy, bowiem nie chciałam pokazać się z tej słabej strony... owszem brakowało mi mamy już na samą myśl o niej, ale miałam wrażenie, że ona sama nie chciałaby abym wylewała na nią niepotrzebnie łzy. W myślach zadawałam sobie pytanie - Czy wybaczyłam jej to wszystko? - Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że jak najbardziej tak. Nie dbałam już o to co stał o się wcześniej, pragnęłam pamiętać ja jak najlepiej. Chciałam wspominać ją jako prawdziwą matkę, a nie jako kobietę przez którą wiele samotnych miesięcy cierpiałam...

Trumna z ciałem najważniejszej kobiety na świecie, kobiety która mnie urodziła i wychowała spoczęła na dnie dawno wykopanego dołu. Cichy marsz rozpaczy wydobywał się z ust żałobników. Czułam się silna, bardzo. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam z siebie dumna. Myślę, że łatwo udało mi się pogodzić ze śmiercią Elizabeth. - Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. - Z ust kapłana padły słowa, które najprawdopodobniej zapamiętam do końca życia... Czułam jak nogi uginają mi się pod wpływem ciężaru mojego ciała - chwiejnym krokiem ruszyłam na przód, puszczając dłoń loczka. Przystanęłam nad grobem mocno nabierając powietrza - chciałam się rozpłakać i dać upustu targającym mną od wewnątrz emocją, ale nie mogłam... Trzymając w reku samotną, biała różę najdelikatniej jak tylko mogłam opuściłam ją w dół obserwując jak z głuchym odgłosem opada na wieko trumny...

***
 Czułam się zadowolona - przetrwałem ten smutny dzień. Oczywiście, bliska byłam tych najgorszych momentów, ale dumnie mogłam przyznać, że dałam rade. Największe wsparcie jakiego doznałam była obecność dwóch mężczyzn na których zależało mi najbardziej na świecie. Myślę, ze tych dwoje od razu złapało ze sobą wspólny język i polubili się od pierwszego spotkania. Tata po wysłuchaniu słów księdza wydawał o się o wiele spokojniejszy - jakby za ich zasługą zrozumiał, że tam mamie będzie lepiej. Wierzyłam, że jest on jeszcze w stanie ułożyć sobie życie na nowo - nie był wcale nie atrakcyjny, bowiem zawsze miewał powodzenie u kobiet. Po uroczystość udaliśmy się do mojego rodzinnego domu, gdzie spędziliśmy około dwóch godzin i musieliśmy się zbierać, ponieważ czekała na nas jeszcze długa droga. Obiecałam ojcu, ze gdy już będziemy na miejscy zadzwonię do niego. Bardzo chciałam naprawić z nim swoje relacje - brakowało mi jego uczestnictwa w moim życiu, tak wiec myślę ze próba naprawienia ich była by przydatna dla obojga stron. Pospiesznie zebraliśmy nasze rzeczy z salonu i żegnając się skierowaliśmy się do zaparkowanego na podjeździe samochodu. 

Cisza - to właśnie ona nam towarzyszyła podczas kolejnej, męczącej podróży. Obserwowała jak Harry zacięcie trzyma za kierownicę wozu, widać było po nim, że jest maksymalnie skupiony. Odkąd wyszliśmy z mojego starego domu praktycznie się nie odzywał - jakby to on stracił kogoś bliskiego. Usta miał zaciśnięte, a oczy przymrużone. Wyglądał jakby intensywnie nad czymś rozmyślał. Przygryzając delikatnie wargę zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo pociągał mnie w takim stanie... Caroline przestań! - skarciłam się w duchu i odwróciłam wzrok. Powoli zmierzaliśmy na południowy wschód mijając zazielenione lasy świerków i sosen. Delikaty, wschodni wietrzyk muskał znajdujące się na całej powierzchni drzew pojedyncze igiełki. Zastanawiało mnie czy w Holmes Chapel jest tak samo piękne jak mijane za szybą przez nas widoki. Muszę przyznać, że obawiałam się spotkania z rodzinom loczka tak samo jak dzisiejszego pogrzebu, ale będąc już po jednym z ciężkich wrażeń wiedziałam, że z pewnością dam radę - innego wyjścia nie było :) 

Czując delikatne drżenie rąk spojrzałam prosto w oczy Harry'ego. Chłopaka zaglądał w głąb mych niebieskich tęczówek z łobuzerskim uśmiechem, który dodawał mi otuchy. Przybliżył się do mnie i złożył na mym obojczyku pojedynczy pocałunek. 

- Obawiasz się spotkania z teściowa? - spytał zadziornie, gdy już zmierzaliśmy w kierunku dużych, karmelowych drzwi. 
- Troszkę. - odpowiedziałam mimochodem. 
- Spokojnie Carls, będzie dobrze. - zaśmiał się tajemniczo i otworzył drzwi z niesamowitą lekkością. - Mamo, jesteśmy!! - krzyknął, a zza rogu wyłoniły się dwie, bardzo podobne do siebie kobiety. Jedna z nich - ta młodsza, miała opadające na ramiona, krótkie kasztanowe włosy z refleksami blondu, jej oczy natomiast                                                      
były w odcieniu najczystszego nieba. Z pewnością była to siostra Hazzy - Gemma. Druga z pięknych kobiet była bardzo podobna do młodszej dziewczyny - ciemne włosy opadały falami na jej łopatki, a jej bystre, zielone oczy zdawały się mnie lustrować. Biła od niej powaga, a także wielkie uczucie jakim darzyła swe dzieci i ten dom. 
- Dzień dobry. - przywitałam się grzecznie i wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. - Miło Panią poznać. - Kobieta patrzyła na mnie z lekko uniesioną brwią, po czym cicho prychnęła.  
- I ty śmiesz nazywać się dziewczyną mojego syna? - warknęła przeciągle. - Takie chucherko nie kobieta... Te włosy, oczy... nie rozumiem, co mój Harruś w Tobie widzi! - Stałam jak wryta, kompletnie nie spodziewałam się tego co właśnie usłyszałam. W pewnym momencie poczułam się zła, przecież nikt nie miał prawa bezkarnie mnie obrażać i ingerować w to czy jestem dziewczyna Loczka czy też nie!! 
- Przepraszam bardzo, ale myślę, że to nie Pani sprawa z kim umawia się Pański syn, zwłaszcza, że jest już pełnoletni. Poza tym nie muszę się Pani podobać, żeby wiedzieć, że kocham Harry' ego mimo wszystko i nie zmienię swojego zdania tylko ze względu, że nie podoba się Pani. - powiedziałam dumnie unosząc głowę. Kobieta przyglądała mi się z zaciekawieniem, którego nie rozumiałam - jakby jeszcze tego było mało Gemma i Harry nagle wybuchnęli śmiechem. Czułam się kompletnie zdezorientowana. 
- Mamo, nie trzymaj jej tak w niepewność. - rzekła Gemma powstrzymując się od śmiechu. 
- Zuch dziewczynka. - powiedziała na głos mama Harry'ego i z uśmiechem przybliżyła się do mnie. - Witamy w rodzinie, kochanie. Zdałaś nasz test na szóstkę z plusem. - dodała i mocno mnie przytuliła. - Mów do mnie Annie. 
- Ale... ale o co chodzi? - wydukałam jeszcze bardziej zmieszana niż byłam. 
- Mama zawsze sprawdza dziewczyny, które przyprowadzam do domu.- wyjaśnił loczek. - Musimy wiedzieć czy są godne nazwiska Styles, bo Stylesi to wojownicy. Zawsze osiągają to czego pragną, a ty jesteś idealna do tego nazwiska, kotek. - szepnął całując mnie w usta. Uśmiechnęłam się delikatnie. Co jak co, ale byłam jeszcze bardziej z siebie dumna. 

Reszta dnia minęła nam bardzo dobrze. Rodzina Harry'ego była wspaniała i przebywając z nimi w jednym pokoju niemal czułam tę miłość, która łączyła ludzi. Mama dla loczka była dla niego bardzo ważna, zauważyłam, że bardzo dużo czasu poświęcał na rozmowy z nią. Jedynym domownikiem, którego nie miałam okazji poznać był ojczym Harry'ego, który akurat dzisiaj miał nockę w pracy i wróci jutro. Niespodziewanie nasza konwersacja zaczęła zmierzać w dość... dziwnym kierunku. 

- Zabezpieczacie się? - spytała po chwili Annie. Poczułam jak delikatnie się rumienię, dopiero teraz zdałam sobie sprawę ile razy mogło już dojść do seksu, a ja nadal się tego obawiałam. Wiedziałam, że Harry chciałbym już tego, ale ja chyba... nadal nie byłam gotowa. 
- Mamo... - Loczek jęknął teatralnie, przewracając oczyma. 
- Chce wiedzieć czy szybko zostanę babcia! - powiedziała urażona. 
- Szybko Panią nią nie zostanie. - zapewniłam. 
- Czyli się zabezpieczacie? 
- Na tysiące różnych sposobów. - rzekł Harry z powagą, na co parsknęłam śmiechem. 
- Te młodziaki...- westchnęła.  

Późnym wieczorem zaczęłam odczuwać zmęczenie - moja głowa bezwładnie oparła się na barku Harry'ego, a oczy zaczynały się po woli zamykać. To było jasne, że dzisiaj już nigdzie nie pojedziemy. Byliśmy za bardzo zmęczeni żeby gdziekolwiek jechać. Mama Harry'ego od razu zauważyła naszą senność i chwytając swojego syna za rękę poprowadziła nas do dużego pokoju na samym poddaszu. - Śpijcie dobrze i grzecznie. - szepnęła i zeszła na dól, a my weszliśmy do środka. Wnętrze pokoju było naprawdę piękne i gustownie urządzone. Na środku stało ogromne, białe łózko z baldachimem, a po jego obu stronach dwie mahoniowe komody. Na przeciwko łóżka stało ogromne, rzeźbione lustro również w odcieniu bieli i mahoniowa szafa. Na ścianie wsiał telewizor plazmowy, a pod nim stała mała sofka na której ktoś zostawił otwarty tonik poezji. Proste zasłony poruszane przez delikatny wietrzyk, wydobywający się zza otwartego okna dodawały miejscu bajeczność i specyficznego klimatu. Nagle poczułam jak ciepłe ręce Harry'ego okładają się na mych ramionach i zjeżdżają w dół, tuż w kierunku zamka sukienki. Nie minęła chwila, a poczułam zsuwający się z mych ramion materiał. Harry, dyskretnie jakby każdy pocałunek był naszą tajemnica zaczął obdarowywać moje nagie ramiona pocałunkami. Pod wpływem impulsu odwróciłam się do niego twarzą i drżąca ręką rozpoczęłam rozpinanie jego koszuli. Czując narastającą w piersi adrenalinę delikatnie przygryzłam wargę, moje szczupłe palce odpięły ostatni guziczek koszuli i wolna ręka pomogłam chłopkowi zrzucić ja na podłogę. Nie miałam pojęcia dlaczego to robię. Po chwili moja sukienka z łatwością zsunęła się do kostek obnażając mnie przed Harrym. Stałam przed nim prawie naga, obserwując jak błądzi wzrokiem po mym ciele, nie mogąc się nacieszyć widokiem. Speszona przywarłam do loczka, mocno chwytając go za włosy i łącząc nasze usta w zachłannym pocałunku. Czułam narastające w piersi pragnienie, jakbym chciałam poczuć go jeszcze bliżej i jeszcze bardziej. Harry błądził po tylnej części mojego ciała, muskając dłonią moje plecy i pośladki. Zatrzymał się w tym miejscu i delikatnie ścisnął jeden z nich. Ciche jękniecie wyrwało się z moim ust co podnieciło loczka. Porwał mnie w gore zmuszając do tego abym oplatała jego ciało nogami. Przeniósł mnie przez cały pokój i położył na łózko. Szybko przejęłam inicjatywę i usiadłam na nim okrakiem całując go po nagim torsie, tworząc przy tym mokrą ścieżkę do jego ust. Harry odnalazł ustami moje usta i złączył je w pocałunku. Delikatnie musnął językiem moją dolną wargę, prosząc mnie o pozwolenie do wejścia do moich ust. Odchyliłam delikatnie głowę w tył czując rozchodzące się po mym ciele przyjemne uczucie. Byliśmy już tak blisko seksu, a nadal nie wiedziałam czy tego chce. - Harry ... - jęknęłam czując jak chłopak przysysa się do mojej szyi i zaczyna robić malinkę. Jego silne ramiona obejmowały  i z łatwością przyciągały mnie do niego. - Harry..- powtórzyłam błagalnym tonem. - Nie... nie jestem jeszcze gotowa na seks... 
- Nie musimy uprawiać seksu. - szepnął cicho zjeżdżając w dół, aż zatrzymał się przy tasiemce moich czarnych, koronkowych majteczek. - Możemy się zabawić. - szepnął chwytając tasiemkę zębami, co wywołało we mnie przyjemny dreszcz. - Pozwalasz mi? - spytał cicho. Nie byłam pewna o czym mówi konkretnie ale skinęłam tylko głową. Po chwili poczułam jak dolna część mojej bielizny zostaje zsuwana w dół tuż do kostek. Krepowało mnie to trochę, ale z jednej strony czułam też dominującą w mych żyłach odwagę. Harry spojrzał na mnie znad mojej świątyni uwodzicielskim wzrokiem by po chwili zniknąć. Przez chwilę nie czułam nic, jakby wszystko zaczynało stopniowo się uspokajać, aż nagle poczułam w sobie jego ciepły język, który zataczając okrężne ruchy. Zimny dreszcz przebiegł przez moje ciało, kurczowo chwyciłam w dłonie białe prześcieradło i jęknęłam cicho. Jego język powędrował tuż do mojego wejścia, co jeszcze bardziej wywołało we mnie dreszcze. Czułam się taka bezwładna, poddana na wszelkie pieszczoty Harry'ego. - Harry... - jęknęłam. - Chodź do mnie... - poczułam jak majtki wsuwają się na nowo na moje nogi, co trochę zmniejszyło uczucie dyskomfortu. Czułam jak kropelki potu spływają po mym czole... nie sadziłam, że to może być aż tak przyjemne. Nie minęła chwila,a Harry odnalazł swymi usta moje usta i przyciągnął mnie do siebie. Ręką zjechałam w dół, czując zimno bijące od klamry paska. Poczułam, że to nie fair i szybko odpięłam pasek jego spodni i zsunęłam je z niego. Czarny materiał odbijał się kontrastem na dotychczasowej bieli. Błądziłam błonią po jego ciepłym, nagim torsie wędrując coraz niżej,  aż napotkałam na twardą wypukłość rysującą się tuz u nasady bokserek. Harry jęknął gardłowo czując mój dotyk na jego czułym miejscu, co wywołało uśmiech na mej twarzy. 
- Ściśnij, proszę... - szepnął cicho, a ja wykonałam jego prośbę. Czułam jak jego przyjaciel coraz bardziej twardnieje pod wpływem mojego dotyku. Odruchowo zaczęłam poruszać dłonią w gorę i w dół co wywołało kolejny jęk z jego ust. Przygryzłam delikatnie wargę, mnie tez się to podobało... Harry cicho powtarzał moje imię, delikatnie położył swa dłoń na mej i przycisnął ja do swojego przyjaciela... Nie byłam do końca pewna tego co się dzieje, ale po chwili poczułam jak bokserki Harry'ego w pewnym momencie zaczynają robić się mokre. Chłopak odetchnął z ulga i spojrzał prosto w moje oczy. Pochylił się nade mną i złożył na mych ustach subtelny pocałunek. Doszedł. - Dziękuje... - szepnął wstając. Poszedł do komody i wyciągnął z niej parę czystych bokserek. - Zaraz wracam. - powiedział z szelmowskim uśmiechem i wyszedł do toalety. Uśmiechnęłam się pod nosem i okryłam prześcieradłem. To było coś cudownego... 



 ( piosenkę dopasowałam zanim jeszcze wiedziałam co tu napiszę i dopiero po czasie zrozumiałam, że jej tytuł jest adekwatny do wydarzenia, które teraz wam przedstawiam.)

- Louis -

Eleanor - to właśnie dzięki niej zaczynałam stawiać na nowo kroki w rzeczywistości. Nie sądziłem, że tak łatwo mi to wszystko wybaczy... że tak łatwo zgodzi mi się pomóc i na nowo stać się moją przyjaciółką. Tylko ona jedyna wiedziała o mym uzależnieniu - postanowiliśmy, że nie będziemy zbędnie martwić chłopaków i zachowamy to między sobą. Z Jasper'em skończyłem wszystko w zeszłym tygodniu i muszę przyznać, ale czułem się niesamowicie wyzwolony. Jedynie co najbardziej mnie bolało to obecność coraz bardziej paraliżującego mnie głodu narkotykowego. Starałem się zająć moje myśli czymkolwiek byle tylko nie pamiętać o potrzebie do zaspokojenia. Można powiedzieć, że stałem się nieco bardziej nerwowy - chodziłem nabuzowany czując narastającą chęć walki. Tydzień temu Eleanor zapisała mnie na prywatne wizyty u specjalisty. Z początku byłem nastawiony bardzo sceptycznie, bowiem nie miałem ochoty żalić się przed kimś z tego jak bardzo potrzebuję wstrzyknąć sobie troszkę heroinki w żyły, jednak po dwóch sesjach terapeutycznych, które oczywiście miałem indywidualne poczułem się o niebo lepiej. Znów mogłem spokojnie wyjść na ulicę i poczuć w płucach świeże powietrze. Znów zaczynałem oglądać się za kobietami, co oczywiście strasznie śmieszyło Eleanor. Pewnego, deszczowego dnia gdy siedziałem samotnie w moim pokoju czytając w ciszy i w skupieniu książkę Harper Lee - "Zabić Drozda" usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Widząc dobrze, że to moja ukochana przyjaciółka odłożyłem z uśmiechem na ustach książkę i podszedłem do drzwi. Chwyciłem za gałkę i ostrożnie przekręciłem ją w prawo. Dosłownie minęła chwila i brunetka wskoczyła w moje ramiona. 

- Co taki entuzjazm, stęskniłaś się za mną?- spytałem śmiejąc się. 
- Loui, nawet nie wiesz co się stało!!- pisnęła podekscytowana. 
- No mów, mała bo już nie mogę wytrzymać! 
- Dostałam się na uniwersytet w Manchesterze! Będę studiować politykę i socjologię! 
- To wspaniale! - powiedziałam ciesząc się z tego, że jej marzenia w końcu się spełniają. Z jednej strony na prawdę byłem szczęśliwy, ale z drugiej... obawiałem się, że stracę ją na zawsze. - Kiedy tam jedziesz?! 
- To zależy... mam już załatwione mieszkanie! Jak dobrze pójdzie do przeprowadzę się tam już w czerwcu, aby móc troszkę oswoić się z tym miastem i w październiku rozpocząć pierwszy rok! 
- Czyli... wyjeżdżasz tam na stałe? 
- Tak... - odpowiedziała. Nie wiem dlaczego, ale poczułem jak... moje serce zaczyna pękać. 

 - Diana -
Od dłuższego czasu czułam się coraz dziwniej. Gorączka, bóle brzucha i głowy nie ustępowały...  Na początku myślałam, że to może grypa, albo przeziębienie, ale jaka choroba utrzymuję się taki kawał czasu? Przecież jeszcze nie dawno był kwiecień, a teraz już maj... Z pewnością coś mi tu nie pasowało... Tylko co? 

Wracając z pracy ciągle zastanawiałam się co może mi dolegać. No definitywnie były to objawy choroby, ale zaraz... czy moje zachowanie uległo jakiejś zmianie? Z pewnością od jakiegoś czasu stałam się wyczulona na zapachy.. i mieszałam różne smaki ze sobą - kwaśne ze słodkim... Sekunda... nie! to nie możliwe! Zatrzymując samochód na środku jezdni wyjęłam z torebki mały kalendarzyk, nie obchodziły mnie trąbiące na około samochodu, musiałam sprawdzić czy moje przypuszczenia są słuszne... Skrupulatnie przeliczyłam czas od ostatniej miesiączki... nie możliwe... okres spóźniał mi się już trzeci tydzień... Jak mogłam tego nie zauważyć?! 

Odłożywszy kalendarzyk na jego miejsce ruszyłam samochód i skierowałam się do najbliższej apteki... Przecież to musi być pomyłka! Ja nie mogę być w ciąży!! Co miałabym zrobić?! Jak połączyć pracę z macierzyństwem?! Jak miałabym powiedzieć o tym Danielowi, który mieszka tysiące kilometrów ode mnie?! Spokojnie Diana... wszystko będzie dobrze... może nie jesteś w ciąży?! Poczekaj aż zrobisz test...

***
Spanikowana trzymałam w dłoni wypełniony test ciążowy, czekałam już ponad dwie minuty na wyniki... Chodząc z okna do okna czułam przeszywające mnie od wewnątrz, nieprzyjemne mrowienie w linii kręgosłupa. Wycieńczona ciągłą niewiedzą przystanęłam na przeciwko lustra i podniosłam biały podkoszulek do góry odsłaniając brzuch. Delikatnie przyłożyłam do niego dłoń, czując ciepło bijące od mojej skóry... nie mogłam sobie wyobrazić siebie jako matkę... Owszem, chciałam założyć w przyszłości rodzinę, ale dzieci?! teraz?! To wykluczone! Ja nie mogę być w ciąży! To z pewnością pomyłka. Szybkim ruchem naciągnęłam koszulkę na brzuch i z powrotem poszłam do toalety... Sięgnęłam ręką po leżące opakowanie z testem w środku... Wyciągnęłam mały patyczek przed siebie i spojrzałam na wynik .... 

Dwie kreski... Jestem w ciąży....
______________________________________________________________________
No w końcu udało mi się dokończyć rozdział, a raczej napisać scenę, która chyba najbardziej przypadła wam do gusty, czyż się nie mylę? ;> Jeżeli coś nie wyszło, to bardzo przepraszam, ale robię to trochę na spaniu bo jakieś dwie godziny temu wstałam i zabrałam się za pisanie. Uważam, że rozdział do złych nie należy i może się wam spodobać. Dobra, nie przeciągając. Do napisani kochani! Idę dalej spać :) 

Uszczęśliwcie mnie i komentujcie.

KOLEJNY ROZDZIAŁ = 25 KOMENTARZY. 


środa, 22 maja 2013

029. "Dom publiczny..."

Specjalna dedykacja dla Merr, która zawsze zaskakuje mnie wspaniałymi i długimi komentarzami. 
Pozdrawiam! xxx

 CAROLINE
- Nowy Jork -

Caroline wybiegła zapłakana z apartamentu Harry'ego Styles'a. Nie rozumiała, a może nawet nie chciała zrozumieć tego co właśnie się stało. Była przekonana, że ten wyjazd będzie dobrym pomysłem, że spędzi chwile z ukochanym, ale bardziej pomylić się nie mogła. W sercu Panny Wish narastała nienawiść do Taylor. Z każdą sekundą była ona coraz większa i silniejsza. Czuła się rozdarta, wiedziała, że takie sytuacje mogą się powtórzyć jeśli nadal będzie w związku z Loczkiem. Nie unikało wątpliwości, że brunetka darzyła go ogromnym uczuciem. Ale co z tego jeżeli nie mogła okazywać go spontanicznie? Najbardziej bała się przyszłości. Kompletnie nie miała pojęcia co ona mogłaby przynieść. Obawiała się, że w najgorszym przypadku ich związek rozpadnie się przez jakąś rozwydrzoną gwiazdeczkę, która miała chłopaków na pęczki i spokojnie mogła w nich przebierać. Dziewczyna biegła przed siebie wąskim korytarzem wyłożonym boazeria. Łzy spływały po różanych policzkach, a nogi co chwilę się plątały. Wyczerpana z sił upadła na kolana zdzierając dłonie o szorstki dywan. Pragnęła zniknąć i zapomnieć. Wtopić się w powietrze, być niewidzialną. Chciała wrócić do domu, najlepiej cofnąć czas i nie przylecieć tutaj. Kto wie, może lepiej by było gdyby to wydarzenie miało miejsce, a Harry nawet by o nim nie wspomniał. Teraz już na odwrót nie było miejsca- stało się i się nie odstanie. Musiała przecierpieć najgorsze chwile. Wiedziała, że z upływem czasu wybaczy to Loczkowi, w końcu kochała go na zabój, ale teraz potrzebowała samotności. Skuliła się w ciemnym koncie i chowając twarz w kolana cicho łkała. Czuła, że płacz jej pomoże. Lubiła czasami się wypłakać - bowiem z łzami zła energia, która jej towarzyszyła z chwilą ulatniała się. Nagle poczuła na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Podnosiła głowę do góry i ujrzała parę szmaragdowych tęczówek, które przepełnione bólem i cierpieniem wpatrywały się intensywnie w dziewczynę. Warga Styles'a lekko drgnęła, a do jego oczu które dziewczyna ubóstwiała napłynęły łzy. Nie chciała widzieć jak chłopak płacze, nie zniosła by tego widoku.- To nie tak jak sobie wyobrażasz.-szepnął z przerażeniem.- Nie tak.-powtórzył zaciskając usta.- Nie ja ją pocałowałem, uwierz mi proszę.- Ona mu wierzyła. Wiedziała, że on by jej tego nie zrobił. Ale ten widok... to łamało jej serce. Przeświadczenie, że kiedyś może ją opuścić non stop ją prześladowało.- Proszę powiedz coś...- Chciała, ale nie mogła. Głos stanął w miejscu i nawet nie myślał żeby się ruszyć. Harry pokiwał głową jakby już wszystko rozumiał. Zaśmiał się z ironią i spojrzał na nią z wyrzutem.- Miałaś pamiętać, że Cię kocham...-powiedział i wstał rzucając jej ostanie spojrzenie. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona nie była w stanie czegokolwiek powiedzieć, jak bardzo było jej ciężko wysilić się do tego. Odszedł pozostawiając ją samą. Najgorsze było jednak w tym to iż zdawało jej się, że chłopak już na zawsze odchodzi...

CAROLINE 
- Londyn -
Trzymając w ręku plastikową rączkę walizki, Caroline zmierzała do wyjścia z Londyńskiego lotniska. Czuła się już zdecydowanie lepiej- parę godzin w samolocie ze słuchawkami w uszach pozwoliło jej wypocząć i przemyśleć wiele spraw. Wiedziała, że Harry tutaj niczym nie zawinił i nie miało sensu się na niego obrażać, ale dziewczyna chciała zobaczyć czy będzie się o nią starał i próbował to wszystko naprawić. Może i było to z jeden strony egoistycznej, ale w głębi serca odczuwała nagłą potrzebę zwrócenia na siebie uwagi. Nagle poczuła jak telefon w tylnej kieszeni jej spodni wibruje. Wyciągnęła go i z uśmiechem patrzyła na wyświetlacz. - Jeszcze trochę wytrzymasz, Harry.-pomyślała i poszła dalej.


NIALL
- Nowy Jork - 

Harry całkowicie nie wiedział co ma teraz zrobić. Było mu cholernie przykro z tego powodu, że jego dziewczyna nie dała mu nawet wytłumaczyć się z dwuznacznej sytuacji, której była naocznym światkiem. Postanowiliśmy wcześniej wrócić- tak było dla nas lepiej, poza tym i tak już nasza podróż dobiegła końca i ostanie tutaj dni miały być dla nas wolne. Jeszcze tego samego wieczoru Liam zarezerwował dla nas cztery bilety na lot prywatnym samolotem. Ah, dlaczego cztery? Otóż z nieznanych mam przyczyn Zayn postanowił zostać do końca w Nowym Jorku. Był bardzo spięty gdy pytaliśmy się go dlaczego zostaje, niestety nie udało nam się nic dowiedzieć. Zresztą sam nie wiedziałem dlaczego wracam, przecież mogłem tu jeszcze troszkę zostać. Jednak w głębi serca odczuwałem nagłą potrzebę wyjaśnienia paru spraw... 

- następnego ranka -
- Londyn -

Jakieś dwadzieścia minut temu samolot z Nowego Jorku wylądował na lotnisku w Londynie. Razem z chłopakami kierowaliśmy się po odbiór naszych bagaży. Próbowałem zasnąć w samolocie, ale niestety nie udało to mi się. W grobowej ciszy odebraliśmy nasze walizki i przeszliśmy dalej. Czekaj w kolejce do odprawy paszportowej wyjąłem z kieszeni moich dżinsów białego smartphon'a i wystukałem na jego klawiaturze wiadomość do Natalie. Czułem, że dobrze postępuję. Po prostu chciałem dzisiaj wszystko załatwić, dowiedzieć się co z tą dziewczyną jest nie tak i co ukrywa... 

Do Natalie: Cześć piękna! Co dzisiaj robisz? Może mały spacerek? 
Od Natalie: Cześć :-) Niestety jestem dzisiaj w pracy, w studiu tanecznym. Jak chcesz to możesz ze mną tam pójść xx 
Do Natalie: No jasne Xx O której i gdzie mam na Ciebie czekać? 
Od Natalie: O 16;30 przy schodach katedry przy której jedliśmy żelki, bądź punktualny. 
Do Natalie: Będę xxxx

- cztery godziny później - 

Wybiegłem z domu, zapinając jeszcze pasek moich spodni. Trochę się zapomniałem i zasnąłem w wannie. Pośpiesznie ubrałem jasne dżinsy, koszulkę z długim rękawem w morskim kolorze i czarnego snapback'a. Szybko zmierzałem w kierunku katedry przy której zaraz miałem spotkać się z Natalie. Nie ukrywał, byłem lekko podenerwowany. Biegłem ile tchu w płucach, starając się na nikogo nie wpaść, co było trochę uciążliwe ze względu na wiecznie zatłoczone ulice Londynu. Słońce górowało dzisiaj na niebie,co sprawiało, że wszyscy byli dzisiaj bardzo zadowoleni. No może prawie wszyscy, Harry nie mógł dodzwonić się do Caroline, a gdy poszedł do niej to nikt nie otwierał drzwi, mimo tego, że stał pod nimi całe dwie godziny. Było mi go szkoda, bardzo ale jednocześnie rozumiałem Caroline... ale i tak się pogodzą, zawsze tak jest. 

Cały zdyszany zatrzymałem się przy wyznaczonym miejscu naszego spotkania. Na szczęście jeszcze jej nie było, zmęczony usiadłem na pierwszym stopniu i wyjąłem telefon aby sprawdzić która godzina. Uff, spokojnie miałem jeszcze pięć minut. Zmęczony rozłożyłem się na schodach. 
- Co taki zmęczony?-spytała dziewczyna, stojąca tuż koło mnie. Podniosłem na nią wzrok i okazało się, że była nią Natalie. Szybko wstałem otrzepując spodnie. Podeszła do mnie z otwartymi ramionami i mocno mnie do siebie przytuliła. 
- Trochę zaspałem.-powiedziałem jeszcze trochę zmęczony.- Parę godzin temu wróciłem z Nowego Jorku. 
- Życie na rozjazdach, nie męczy Cię to trochę? 
- Trochę tak... ale idzie wytrzymać.-odpowiedziałem z uśmiechem.- To co, idziemy?
- Jasne.-powiedziała i złapała mnie za rękę, splatając nasze palce w jedność. Strasznie mi się to podobało.

Trzymając dziewczynę za rękę, otworzyłem duże, białe drzwi i wpuściłem ją pierwszą do studia tanecznego "Sparks". Na pierwszy rzut oka wydawało się ono dość małe, ale idąc długim korytarzem, podzielonym na strefę dla dorosłych i na strefę dla dzieci, zacząłem odkrywać jego ogromną wielkość.- Właściwie to czego ty uczysz?-spytałem zainteresowany, na to ona wskazała mi ręką na fioletową karteczkę wiszącą na tablicy.
"Natalie Turner- początkująca nauczycielka hip-hopu." Zagwizdałem i z podziwem spojrzałem na dziewczynę.- No proszę.- uśmiechnęła się perliście i pociągnęła mnie dalej. W końcu przystanęliśmy przy drewnianych drzwiach z napisem 'Sala numer 89'. Natalie nacisnęła na klamkę i weszliśmy do środka. W pomieszczeniu czekała na nas już...Banda dzieciaków w wieku od 10-13 lat. Gdy tylko weszliśmy do środka rozległ się pisk dziewczynek, myślałem, że rzucą się na mnie i zaczną ciągnąc za włosy, jednak podbiegły do swojej ukochanej nauczycielki i mocno ją wyściskały. Natt zaśmiała się uroczo i przygarnęła dzieci do siebie.
- Dobra skarby, muszę iść się przebrać-powiedziała, starając się wyplątać z żelaznego uścisku.- Poczekajcie tutaj z moim kolegą, może on was czegoś nauczy.-uśmiechnęła się w moim kierunku, puszczając oczko i poszła do szatni, zostawiając mnie z dziećmi. Nagle wszystkie oczy zostały zwrócone na mnie, przyznam to trochę mnie przerażało...
- Nazywasz się Niall, prawda?-spytała mała blondynka.
- Tak..?
- Hm, masz być dla niej dobry.-powiedziała okrążając mnie.- I nie noś tak spodni nisko w kroku, wyglądasz jakbyś się zesrał.-dodała.- A przecież Natalie nie będzie chodzić z chłopakiem, który załatwia się do spodni.

Wpatrywałem się ze zdumieniem w dziewczynkę. Czułem się kompletnie zgaszony.... To co powiedziała wywołało we mnie podziw, widać było jaki ogromny wpływ Natalie ma na dzieci. Chwilę później do sali weszła moja ciemnowłosa przyjaciółka przebrana w stój do tańca. Podeszła do wieży i puściła muzykę. Dzieci ochoczo krzyknęły i zebrały się w kółeczku koło swojej ulubionej nauczycielki. Patrzyłem na Natalie z ogromnym podziwem, naprawdę żałujcie, że nie jesteście w stanie zobaczyć tego na żywo. Dziewczyna na ogromnym poziomie dała popis swoich umiejętności. Z resztą zawsze podziwiałem tancerki, miały ten dryg w sobie, który sprawiał, że za jednym spojrzeniem w ich kierunku na mej twarzy pojawiał się ogromny uśmiech. Nie mogąc oderwać od niej wzroku, całkowicie pogrążyłem się w myślach. Była niesamowita, bez wątpienia. Nawet nie zauważyłem kiedy zajęcia dobiegły końca, a banda dzieciaków w podskokach zmierzała w kierunku szatni. Zdyszana Natalie podeszła do mnie z uśmiechem na ustach.- Jak się podobało?-spytała zadowolona.
- Jesteś niesamowita, Natt.
- Bez przesady.-odparła z uśmiechem.- Idę wziąć szybki prysznic i za jakieś piętnaście minut będę gotowa, poczekasz na mnie?
- Jasne.-odpowiedziałem i wygodnie usadowiłem się pod ścianą z ogromnym lustrem.

Nawet nie wiem jakim cudem te minuty spędzone samotnie w sali treningowej minęły. Z zgodnie wymierzonym czasem Natalie pojawiła się u drzwi z torbą przewieszoną przez ramię i lekko mokrymi jeszcze włosami. Zebrałem się i uśmiechnięty podszedłem do niej, łapiąc ją za rękę. Po chwili obydwoje wyszliśmy ze studia i skierowaliśmy się do parku. Czułem, że tam muszę w końcu z nią poważnie porozmawiać.

Będąc już w obfitującym zielenią parką, usiedliśmy koło siebie na drewnianej ławce. Delikatny wietrzyk muskał nasze twarze przyjemnie łaskocząc. W ciszy obserwowaliśmy rozproszone po deptaku gołębie. Nagle wróciłem pamięcią do tamtego wydarzenia, które miało miejsce zaraz po naszym pierwszym pocałunku. Nadal nie mogłem uwierzyć, że był to czysty przypadek. Za każdym razem gdy tylko mieliśmy okazję się spotkać pojawiał się magiczny telefon i wszystko niszczył. Może to aż tak mnie nie denerwowało, ale czułem się wręcz przerażony na myśl o wspomnieniu związanym z czarnym samochodem... Po co ona tam weszła?- to pytanie nasuwało mi się za każdym razem, gdy sobie o tym przypominałem.- Przecież bez przyczyny nie wpakowała się do środka. Gdzie mogła pojechać?- Czułem, że zaraz eksploduję, to wszystko kumulowało się we mnie i podrażniało moje nerwy. Nie byłem w stanie tego dłużej wytrzymać, musiałem znać prawdę!

- Jesteś dla mnie ogromną zagadką, Natalie...-powiedziałem spoglądając jej głęboko w oczy. Dziewczyna spojrzała na mnie niezrozumiale, mrużąc oczy.
- Nie rozumiem.-odparła po chwili namysłu. Zdawało się, że przeszywa mnie wzrokiem i stara się dowiedzieć o czym mogę mówić. Westchnąłem głośno, nie wiedząc jak zacząć tę rozmowę...
- Nie zauważyłaś tego ogromnego zbiegu wydarzeń?-spytałem.- Zawsze gdy jesteśmy razem pojawia się telefon i zawsze uciekasz. Zastanawiałem się czy może ze mną jest coś nie tak, no ale... przecież to nie ma sensu. Poza tym, po naszym ostatnim spotkaniu poszedłem za Tobą, proszę nie uznaj mnie za jakiegoś psychopatę, ale martwię się... Wracając, stałem trochę pod twoim domem, aż do momentu kiedy wyszłaś i wsiadłaś do jakiegoś czarnego samochodu... Wiem, może to nie moja sprawa, ale cholera... dziewczyno mi na Tobie na prawdę zależy i chcę wiedzieć jeżeli coś złego się dzieje..- patrzyłem na nią z ogromnym wyrzutem w oczach. Ona dobrze wiedziała, że zawsze będzie mogła na mnie polegać i porozmawiać, a jednak widocznie nie miała na to najmniejszej ochoty. Trwaliśmy w głuchej ciszy, żadne z nas nie się nie odzywało i nie spuszczało z siebie wzroku, po chwili oczy Natt zaszkliły się i po różanym policzku spłynęła pojedyncza łza..
- Gdybyś wiedział... gdyś o tym wiedział, znienawidził byś mnie...-jęknęła rzucając mi się na szyję. Czułem przenikające przez moją koszulkę, słone łzy dziewczyny. Mocno przygarnąłem ją do siebie, sadzając ją na swych kolanach. Chciałem aby poczuła się przy mnie bezpieczna, wiedziałem, że coś musi być konkretnego na rzeczy, skoro tak zareagowała...
- Nigdy tak się nie stanie.-zapewniłem ją.- Nawet jeśli miałaby to być najgorsza prawda, ja nigdy Cię nie znienawidzę.- Spojrzała na mnie ocierając łzy z policzka, widać było, że się waha. Przygryzła dolną wargę i spojrzała prosto w moje oczy.
- Cztery lata temu zmarł mój ociec.-powiedziała niemal szepcąc.- Był kompletnym idiotą, nie wiem co moja matka w nim widziała... zawsze pakował się w jakieś gówno... To stało się w lipcu, wracał nocą z baru narąbany jak bela... Wdał się w jakąś kretyńską bójkę z narkomanami i został pokuty nożem... Dwanaście ran kutych, rozumiesz? To bestialstwo...  Od jego śmierci moja mama popadła w anoreksje i bulimię, to szybko przekształciło się w raka piersi... Do jakiegoś czasu radziliśmy sobie, pracowałam dorywczo jako opiekunka zwierząt i dzieci... ale jakieś dwa/trzy lata temu wszystko zaczęło się sypać... Brakowało pieniędzy na leczenia, na opłatę rachunków... Pracowałam na pół etatu w studiu i w MilkShakeCity, ale to nie wystarczało... Wtedy znalazłam ulotkę domu publicznego, wiem... możesz mieć teraz do mnie obrzydzenie, ale... poszłam tam i postanowiłam podjąć tam pracy... Nigdy nie wyobrażałam sobie, że będę zmuszona robić coś takiego z obcym mężczyzną, że przeżyję swój pierwszy raz z kimś kogo nie znam... Był ciężko się do tego przyzwyczaić, ale to dawało mi pieniądze na utrzymanie mamy i siebie... Chciałabym z tym skończyć, ale nie mogę... Nie mogę pozwolić jej umrzeć... muszę na nią zapracować... Ona utrzymywała mnie przez całe życie, a ja teraz czuję obowiązek bycia przy niej. Te wszystkie telefony, samochód... to wszystko jest związane z domem publicznym...
- Dlaczego nie powiedziałaś mi o tym od razu?
- A myślisz, że jest mi łatwo o tym mówić, Niall? Nie chce współczucia...- Poczułem jak w moim sercu coś się rozpala. Nagła potrzeba zapewnienia dziewczynie bezpieczeństwa. Delikatnie przysunąłem ją jeszcze bliżej mnie i pocałowałem w czubek głowy... Nie sądziłem, że coś takiego mogłoby przydarzyć się takiej słodkiej i nie winnej osóbce jak ona...
- Natalie... zależy mi na Tobie, rozumiesz?-spytałem chwytając ją za podbródek. Dziewczyna spojrzała na mnie zaczerwienionymi od płaczu oczami.. jej warga delikatnie drżała ze strachu.- Już nigdy nie będziesz musiała tam wracać, ja Ci pomogę, rozumiesz? Będziesz przy mnie bezpieczna już na zawsze.-powiedziałem z powagą i namiętnie wpiłem się w jej usta.




 ZAYN 
- Nowy Jork - 

Mulat powolnym krokiem spacerował zatłoczoną ulicą Nowego Jorku, poszukując w tłumie towarzyszki jego dzisiejszego dnia. Uporczywe promienie słońca, przebijały się przez wysokie budynki rzucając na jego twarz ciepłe światło. Pomimo wspaniałej pogody jaka dopisywała w Big Apple* miał on na sobie czarne, dżinsowe spodnie z opuszczonym krokiem, koszulkę tego samego koloru i zarzuconą na nią skórzaną kurtę. W słuchawkach, które włożył do uszu grały najznakomitsze utwory gigantów rocka, których chłopak tak bardzo uwielbiał. Z pewnością siebie zmierzał do miejsca w którym był umówiony.Na jego twarzy zagościło zadowolenie, dawno nie widział się z dziewczyną, która jednym spojrzeniem skradła jego serce. Jeszcze jakiś czas temu był pewny, że to gorące uczucie tkwiące głęboko w jego sercu skierowane jest do Brytyjki- Claudii Montgomery. Jednak chyba bardziej pomylić się nie mógł. Ciężko mu było być w związku z dziewczyną do której wprawdzie nic nie czuł, lecz jeszcze trudniej  było mu go zakończyć. Obiecał sobie, bo innego wyjścia nie miał, że gdy tylko jego stopa stanie na Angielskiej zmieni uda się od na spotkanie z dziewczyną i wyjaśni wszystko - raz, a dobrze. 

Zayn, pewną ręką pociągnął za klamkę szklanych drzwi prowadzących do kawiarni na rogu drugiej i trzeciej. Złoty dzwonek zadzwonił nad jego głową jeszcze bardziej poprawiając mu humor. Z niecierpliwością czekał na to spotkanie, z minuty na minute nie potrafił doczekać się spotkania z ukochaną. Rozejrzał się po malutkim, lecz za to zatłoczonym lokalu i ujrzał niebieskooką piękność siedząco przy stoliku w najgłębszej części kawiarni. Sączyła w ciszy kawę z białej filiżanki, przeglądając w skupieniu magazyn z modą. Chłopak szybko ruszył w jej kierunku zachodząc ją od tyłu.-Witaj...-szepnął jej do ucha, delikatnie muskając wargami jej szyję. Dziewczyna obróciła się zdziwiona mierząc go wzrokiem. Na pozór wydawała się bardzo surowa, ale w głębi dusza była bardzo czułą istotką.

- Przestraszyłeś mnie.-zaśmiała się perliście, gdy chłopak zasiadał tuż koło niej chwytając ją za bladą dłoń i splatając ich palce w jedność.
- Oh, Pezz przecież ty się niczego nie boisz.-powiedział z zawadiackim uśmiechem na ustach. 
- Nie mów tak do mnie, kochanie. Wiesz, że tego nie lubię. 
- Dobrze... Na co masz ochotę? Zamówić Ci coś do jedzenia? Nie jesteś głodna?
- Oh... nie martw się tak o mnie.-powiedziała głaszcząc go po szorstkim policzku.- Jestem dużą dziewczynką. 
- W to nie wątpię, Perrie. 
- Tęskniłam za Tobą...
- Ja też, bardzo. 
- Musimy uczcić jakoś nasze spotkanie, Zi... mam w mieszkaniu bardzo dobre wino z klasycznego rocznika, skusisz się? 
- Z miłą chęcią.-odparł wstając. 

Noc dla Zayn'a Malika była ogromnym ogromnym koszmarem. Obudził się po północy z przytuloną do jego nagiego torsu Perrie. Z pewnej strony był szczęśliwy- miału ukochaną blisko swojego serca, lecz jarzące się jasnym płomieniem poczucie winy narastało w jego piersi. Czuł się potwornie źle, każde wypowiedziane 'kocham' w kierunku Claudii bolało go bardziej niż rozłąka z ukochaną Perrie. Wiedział, że robi źle, ale tak bardzo nie chciał jej skrzywdzić. Sam nie wiedział kiedy pokochał Pezz. To stało się tak szybko. Poznali się zaledwie kilka miesięcy temu na koncercie One Direction i od razu coś ich połączyło. Nieznana im siła przyciągała ich do siebie wzajemnie. Perrie była bardzo łagodna i spokojna, za to Zayn- porywczy i uparty. Dopełniali się w każdym możliwym stopniu. Wiele ich łączyło, ale też wiele różniło. Z Claudią było inaczej... będąc w jej towarzystwie miał wrażenie jakby byli kompletnie źle dobrani...

***
Trzy dni później Zayn wrócił do Londynu, zostawiając Pezz w stanach. Dziewczyna miała wrócić tutaj za tydzień, jako że obecnie miała trasę koncertową jej zespołu 'Little Mix'. Rozłąka dla pary nie była czymś dobrym, ale dwoje tych ludzi darzyło się ogromnym zaufaniem. Oczywiście Perrie wiedziała o Claudii i rozumiała go w stu procentach, ale mimo wszystko czuła się dotknięta tą sprawą. Jeszcze tego samego dnia Zayn postanowił się z nią zobaczyć i zakończyć to wszystko. Zastanawiał się jak odpowiednio powinien dobrać słowa, aby jej nie urazić. Czuł ciążący mu na sercu kamień, który z każdym dniem stawał się coraz cięższy, ale świadomość, że za parę chwil będzie wolny była dla niego niebywale kusząca.

Miał nadzieję, że Claudia nie potraktuje go zbędnymi epitetami i nie zrówna z błotem. Chłopak był bardzo wrażliwy, może nie było tego widać z zewnątrz, ale w środku jego miękkie serce podatne było na ból. Pogrążony głęboko w swych myślach, zmierzał do miejsca wyznaczonego przez samego siebie. Czuł jak dłonie mu się pocą, a po karku spływają pojedyncze krople potu. Jeszcze nigdy się tak niczym nie stresował- nawet momentem, gdy pierwszy raz stanął na scenie x-factora i zaśpiewał przed jurorami. Z głośnym westchnięciem usiadł na drewnianej ławce w parku. Nagle zauważył zbliżającą się w jego kierunku blondynkę. Przez ułamek sekundy zastanawiał się czy powinien uciec, ze strachem w oczach wpatrywał się w postać, która coraz bardziej się do niego zbliżała. Po chwili Claudia stanęła przed nim i zmierzyła go od góry do dołu. Wstrzymał na chwilę oddech widząc jej srogą minę, zdawało się jakby wiedziała o czym chłopak chce z nią porozmawiać.

- Zayn, muszę Ci o czymś powiedzieć...-szepnęła smutna.
- Słucham, Claudio...
- Nie wiem czemu, ale... czuję, że zawadzam tutaj, rozumiesz?-powiedziała.- Myślałam, że dam radę ułożyć sobie życie tutaj po gwałcie, ale nie mogę.. Ten kraj za bardzo mi o tym przypomina.
- O czym mówisz?-spytał zdziwiony. Obserwował jej twarz w skupieniu, jakby zaraz ona całą miała się rozpłynąć i stać się wyłącznie sennym marzeniem.
- Zi, ja muszę wyjechać.-powiedziała pociągając noskiem. -Tutaj nie mogę wyprostować skrzydeł, czuję się jakby usunęła się na mieliznę, nie mogę swobodnie spuścić tutaj mojej kotwicy. Postanowiłam już...
- Dokąd wyjeżdżasz?
- Do Włoch, tam mieszka moja siostra cioteczna... Znalazła już dla mnie pracę, dam sobie radę. Nie martw się o mnie, Zi... Wiedz, że jest mi ciężko Cię opuszczać... Kocham Cię całym moim sercem, naprawdę ale myślę, że nie jestem odpowiednią osobą dla Ciebie.-powiedziała dotykając dłonią jego policzka.
- Ja też muszę Ci coś powiedzieć....
- Słucham.
- Zdradziłem Cię, Claudio...-powiedział z żalem w głosie.- Nie wiem kiedy to się stało, ale... pokochałem kogoś innego... teraz wyjeżdżasz, mógłbym nawet Ci o tym nie mówić, ale czuję, że muszę być w stosunku do Ciebie szczery... Zależało mi na Tobie, naprawdę ale masz rację... chyba nie jesteś odpowiednią osobą dla mnie, a ja tym bardziej dla Ciebie. Nawet nie wiesz jak ciężko jest mi teraz z Tobą o tym rozmawiać... czuję się jak skończony skurwysyn... Zachowałem się jak dzieciak, nic nie warty gówniarz i wiem, że nie będziesz mi w stanie tego wybaczyć...- Zayn spoglądał w głąb jej brązowych tęczówek, w których widział odbicie siebie. Miał wrażenie, że widzi w nich zupełnie nieznanego mu faceta. Czas go zmienił, i to bardzo. Z dnia na dzień stawał się kimś innym, nie wiedział do końca jaką ścieżką zmierza, ale modlił się w duchu, że to prawidłową. Bacznie obserwował dziewczynę, która nie mogła oderwać od niego wzroku. Miał wrażenie, że stara się zapamiętać każdy centymetr jego twarzy... Nagle pochyliła się nad nim, mieszając swój oddech z jego oddechem... Dzielące ich milimetry powoli stawały się niezauważalne... W ułamku sekundy ich wargi odnalazły się a namiętnym pocałunku, a języki przepełnione goryczą walczyły o dominację. Całowali się jak jeszcze nigdy, wiedząc dobrze o tym, że jest to ich ostatni pocałunek. Byli pewni tego, że po latach obydwoje będą rozpamiętywać tę chwilę. Zayn na nowo odkrywał więź jaka połączyła go z dziewczyną, wiedział jednak, że jego uczucia się za słabe na to aby z nią być. Jednak pewien był tego, że przez całe życie będzie pamiętał o jej blond włosach, brązowych tęczówkach i pocałunkach jakie składała na jego ustach... Nie wyszło im, trudno najwidoczniej los chciał żeby byli szczęśliwi ze właściwymi osobami. Pocałunek dobiegł końca, tak samo jak ich związek. Rozstawali się w pokojowych okolicznościach, co bardzo cieszyło dwie strony.
- Żegnaj, Zayn...-szepnęła wstając.- Zawsze będę o Tobie pamiętać.-powiedziała i odeszła w stronę lepszego jutra.



***
Przez całe dwa tygodnie Caroline starała się uniknąć swojego chłopaka- Harry'ego Styles'a, który wrócił ze Stanów tego samego dnia co jego ukochana. Wielkimi krokami kwiecień zastąpił górujący do niedawna na kalendarzu marzec, niosąc ze sobą piękną pogodę, którą wszyscy się radowali. Caroline rzadko kiedy wychodziła z domu, raczej wolała spędzać leniwe popołudnia przed dobrą książką oraz pisząc krótkie opowiadania na laptopie. Tak mijał jej każdy dzień, co okropnie martwiło jej przyjaciółki. Diana, która była na przedłużonym urlopie każdego ranka starała się podjąć próby rozmowy z przyjaciółką, jednak zawsze kończyły się one niepowodzeniem. Blondynka martwiło się o samopoczucie dziewczyny. Dobrze widziała o wydarzeniu, które miało miejsce w Nowym Jorku, ale Caroline zdawała się być nim kompletnie nie przejęta. Jakby wszystko nagle zapomniała i zajmowała się czymś innym. Poza tym na głowie Diany był jeszcze związek z Danielem, który tydzień temu wrócił do Kalifornii. Dla dziewczyny kolejne rozstanie z ukochanym było ogromnie bolesna, wprawdzie postanowili spotkać się za trzy tygodnie, znowu w Londynie. Dziwnie się czuła naciągając Daniela na podróże za ocean, ale wiedziała, że długo nie pociągnie bez niego. Poza tym od jakiegoś czasu dziwnie się czuła, często wymiotowała i chodziła do toalety, twierdziła, że może to tylko zatrucie pokarmowe i nie warto iść z tym do lekarza. Rachel- trzecia z paczki przyjaciółek powoli stawała na nogi, oczywiście szatynce było bardzo ciężko pozbierać się ale za pomocą jej chłopaka Liam'a, wszystko było możliwe do zrobienia. Pogrzeb Logana odbył się tydzień temu, na uroczystości zjawili się jego rodzice pogrążeni w ogromnej żałobie po stracie jedynego dziecka, a także roztrzęsiona i kompletnie rozbita Adrianna. Jakby jeszcze było tego dla niej za mało, policjanci znaleźli w pobliskim lesie ciało mężczyzny, który prawdopodobnie zgwałcił Rachel. Sprawa była w toku, ale końca nie było widać. Dziewczyna tak bardzo chciała już spokojnie odetchnąć i cieszyć się życiem. Z dnia na dzień zbliżała się data urodzin Caroline, do której dziewczyny bardzo solidnie zaczynały się przygotowywać. Oczywiście największy problem tkwił w nadal nie pogodzonych Caroline i Harry'm. Liam, który w tej sprawie był jedynym źródłem informacji, donosił dziewczyną o złym stanie Styles'a, na którym to wydarzenie zaczynało mocno się odbijać. Przyjaciółki postanowiły wziąć sprawy w swoje ręce i pogodzić tych dwoje ze sobą.

 CAROLINE 
- 10.04.2013 -

Obudziłam się wczesnym rankiem czując łaskoczące mnie po twarzy promyki słońca, które przebijały się przez prawie zasłonięte do końca żaluzje. Całkowicie wyspana przeciągnęłam się i zrzuciłam na zimną podłogę bose stopy. Zapowiadał się kolejny, piękny dzień. Pogoda dopisywała nam już ładne parę dni, co rzadko się zdarzało. Dla mnie pogoda nie miała znaczenia- i tak planowałam zostać dzisiaj w domu. Nie miał to dla mnie bliższego sensu, wprawdzie od mojego powrotu z Nowego Jorku nie rozmawiałam z nikim. Oczywiście, Harry codziennie zasypywał mnie milionem nieodebranych połączeń i smsów. Chwilą nudziła mi się ta zabawa, równie dobrze mogłam ją w każdej chwili zakończyć, ale nie wiem czemu odczuwałam taki niedosyt. Wiedziałam, że było go stać na coś lepszego i oryginalnego, mógł zwyczajnie się bardziej postarać. Zakładając beżowy szlafrok otworzył drzwi balkonowe i wyszłam na zewnątrz, przyglądając się z zaciekawieniem okolicy. Dużo to się tu nie zmieniło. Chłodny wietrzyk rozwiewał moje włosy, plącząc je co chwila ze sobą. Zaśmiałam się smutno, czując w duszy właśnie owy brak. Spojrzałam w stronę domu chłopaków i zauważyłam parkujące pod nim czarne, duże auto. Po chwili wyszła z niego piątka moich ulubionych wariatów... Harry, wolnym krokiem zmierzał tuż za nimi gdy nagle odwrócił się i spojrzał na mój dom. Ułamek sekundy wystarczył, aby chłopak zdążył mnie zauważyć. Pośpiesznie wyjął z kieszeni spodni telefon i wystukał coś na jego klawiaturze. Chwilę później poczułam wibrację wydobywającą się z kieszeni szlafroka. Wyjęłam telefon i odczytałam wiadomość... 

Od Harry: Tęsknie :-( Xxx

Sparaliżowana wpatrywałam się w ekran telefonu, kompletnie nie wiedziałam co mam robić. Czułam się głupio, raniłam go tą ciszą. Jakbym wbijała w jego serce rozżarzony do czerwoności sztylet. Łzy napłynęły mi do oczu. Co ja najlepszego wyprawiam? Spojrzałam na już prawie niewidoczną postać Harry'ego. Chłopak z dłońmi schowanymi głęboko w kieszeniach i spuszczoną głową, zmierzał do domu. Chwila i już go nie było... westchnęłam ciężko i obróciłam się na pięcie, wchodząc do środka. Nie wiedziałam co robię, naprawdę nie miałam pojęcia po co mi to. Zrzuciłam z siebie szlafrok oraz piżamę i udałam się pod prysznic.

Koło godziny dziesiątej rano zeszłam na dół, owinięta beżowym ręcznikiem. Z kuchni wydobywały się dźwięki przygotowywanego, zapewne przez Dianę śniadania. Weszłam do pomieszczenia, siadając na krześle. Blondynka rzuciła mi przelotne spojrzenie i uśmiechnęła się do mnie na przywitanie.

- Jak się czujesz, Carls?-spytała zadowolona. 
- No.. dobrze.-odpowiedziałam niepewnie. 
- Jak z Harrym?-zadała. 
- Bez zbędnych zmian. 
- To znaczy? 
- Tak samo... 
- Dobra, mała... coś jest nie tak.-powiedziała odkładając patelnię do zlewu.- Mów. 
- Nie wiem Diana... niby z jeden strony nie jestem zła na to co wydarzyło się między nim,a Taylor... ale z drugiej czuję się z tym źle. Jakby nie patrzeć, zranił mnie i to porządnie. Zawsze mnie zapewniał, że między nim, a nią nic się nie wydarzy.... a tu proszę, taka niespodzianka.-westchnęłam zmęczona. 
- Czyli jest Ci przykro z tego powodu, tak? 
- Tak.-odpowiedziałam bez dłuższego zastanowienia.- Wiesz, to nie tak, że mam gdzieś jego starania... Po prostu oczekuję czegoś więcej, a nie jednego sms'a z 'przepraszam'. 
- Rozumiem.-powiedziała układając usta w dzióbek.
- Więc widzisz... 
- Wszystko się ułoży, mała. Co dzisiaj robisz? 
- Nic, poleżę sobie w domku... 
- Dwa tygodnie już tak leżysz... 
- Przestań, po prostu nie mam co robić.... 
- Carls, jesteś czasami nie możliwe... ale w sumie to nie ruszaj się dzisiaj z domu, ok? 
- Dlaczego? 
- Raz w życiu zrób to o co Cię proszę, dobrze? 
- Diana, o co Ci chodzi? 
- O nic, bądź w domu.

Wiedziałam, że Diana coś knuje, no bo bez przyczyny przecież nie kazałaby mi zostać w domu. W prawdzie nie miałam nic lepszego do roboty i postanowiłam posłusznie wykonać jej zalecenia. Po zjedzeniu śniadania, które dla nas przygotowała poszłam do swojego pokoju, aby ubrać się w coś i wysuszyć włosy z których kapały pojedyncze kropelki wody. Po wysuszeniu ich i wyprostowaniu, przeszłam do garderoby i wybrałam ciuchy na dzisiaj. Założyłam czarny, wełniany sweterek ze złotymi ćwiekami- piramidkami, kolorową spódniczkę w folkowe wzorki oraz czarne balerinki. Po ubraniu się, usiadłam wygodnie na łóżku i sięgnęłam ręką po leżącego na podłodze laptopa. Po chwili zabrałam się za tworzenie materiału nad którym pracowałam. Wprawdzie to był tekst wstępny, który miałam wysłać do redakcji gazety. Kiedyś, przeglądając strony internetowe natchnęłam się na historię kobiety 'wampira', która obecnie mieszka w Meksyku i prowadzi zupełnie normalne, niewampirze życie. Jedyne podobieństwo jakie łączyło ją z mitycznym stworem, to wygląd nad którym kobieta przez wiele lat pracowała. Jest kobietą po przejściach, z zawodu to prawniczka ale na co dzień zajmuje się wykonywaniem tatuaży, do tego wychowuje czwórkę dzieci. Postanowiłam poszukać u źródeł jej historii, a także skontaktować się z kobietą i przeprowadzić wywiad. Po wielu próbach, udało mi się połączyć z nią przez kamerkę internetową i przeprowadzić rozmowę. Maria- bo tak się nazywa wyjawiła mi swoją historię i udzieliła pozwolenia na jej opublikowanie. Właśnie nad tym pracuję od dwóch tygodni i gdy tekst będzie już gotowy wyślę go do 'The Times' i zobaczymy jak dalej to się potoczy.

Byłam bardzo zadowolona z tego co robię, bo właśnie taka praca dziennikarska mnie satysfakcjonowała i jeśli się uda, spełnię moje marzenia. Pogrążona w pracy nad materiałem, nagle usłyszałam wydobywający się z zewnątrz dźwięk gitary. Automatycznie przypomniałam sobie o tamtej nocy, podczas której Liam stał pod moim oknem i grał dla mnie na gitarze. Szybkim ruchem odłożyłam komputer na jego wcześniejsze miejsce i podeszłam do balkonu. Otworzyłam drzwi i rozejrzałam się. To co zobaczyłam sprawiło, że moje serce zaczęło się stopniowo rozpływać.

Chłopak o kręconych włosach stał pod moim balkonem, trzymając w reku gitarę. Jego zgrabne palce poruszały się po pięciolinii. Piosenka o niepowtarzalnej miłości dolatywała do mych uszu... czułam jak do oczu napływają mi łzy.
- Poprzez ocean, poprzez morze
Zaczynam zapominać sposób w jaki na mnie patrzysz.
Poprzez góry, poprzez niebo
Potrzebuję ujrzeć twą twarz, potrzebuję spojrzeć w twoje oczy.
Poprzez burzę i poprzez chmury
Wyboista droga i teraz do góry nogami.
Wiem, że jest trudno spać w nocy
Nie martw się, bo wszystko będzie w porządku
W porządku...
Zgrabnie zarzucił gitarę na plecy i zaczął wdrapywać się na drzewo stojące tuż koło mojego balkonu. Cichu nucił piosenkę, spoglądając w moje oczy. Z każdym krokiem stawianym na gałęziach starego drzewa, był coraz bliżej mnie... Serce rozpadało mi się na miliony drobnych kawałeczków, właśnie tego oczekiwałam. Pragnęłam sytuacji rodem z romansu. Wyciągnęłam drżącą dłoń w kierunku loczka i pomogłam mu stanąć tuż koło mnie, na balkonie. Ponownie sięgnął po gitarę i zaczął grać piosenkę dalej, 
- Poprzez długie noce i poprzez jasne światła
Nie martw się, bo wszystko będzie w porządku
W porządku.
Wiesz, że się o ciebie troszczę, zawszę będę tu dla ciebie
Obiecuję, że zostanę dokładnie tutaj.
Wiem, że także mnie pragniesz, kochanie, możemy przejść poprzez cokolwiek, bo wszystko będzie w porządku
W porządku...
Odstawił gitarę na ziemię, patrząc prosto w moje oczy. Uśmiechnęłam się w jego kierunku, zarzucając mu ręce na szyje. Czułam na swych ustach jego przyśpieszony oddech. Oparł swe dłonie na mej talii. Czułam się jak w niebie, wszystko co się działo wydawało się nierealne.. Nie wiem czy byłabym w stanie coś takiego sobie wyobrazić... 
- Tęsknie...-szepnął.
- Ja za Tobą też.-odpowiedziałam drżącym głosem. 
- Przepraszam. 
- Nie... to ja powinnam przeprosić. 
- Nie masz za co.-powiedział delikatnie muskając swymi ustami moje. 
- Mam.-odpowiedziałam ciężko.- Zachowałam się jak kompletna kretynka, przecież już tyle razy zapewniałeś mnie o swych uczuciach... 
- Ja powinienem ją od siebie odepchnąć... Nigdy nie pozwolę Ci cierpieć... nawet przeze mnie. 
- Obiecujesz? 
- Tak, Carls... Kocham Cię..
- Ja Ciebie też, Harry...nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo.

CAROLINE
- 16. 04. 2013 -

 Obudziłam się muskana promieniami kapryśnego słońca, czułam za sobą ciepło bijące od Harry'ego, który jeszcze smacznie spał. Jego loczki opadały miękko na moją szyję, delikatnie łaskocząc mnie przy tym. Zaśmiałam się cicho pod nosem i podniosłam się, starając się nie zbudzić ukochanego. Otuliłam się kołdrą, która przesiąkła już zapachem chłopaka. Wdychała zapach z uśmiechem na ustach, rozpamiętując piosenkę, którą nie dawno dla mnie śpiewał. Myślę, że tamta dwutygodniowa przerwa dobrze nam zrobiła, teraz rozumieliśmy się bez słów,a nasza miłość była w okresie rozkwitu. Po woli Harry zaczynał się budzić - jęknął głośno przecierając dłonią oczy. Z uśmiechem pochyliłam się nad nim i musnęłam jego usta moimi, co sprawiło, że od razu otworzył oczy.
- Cześć, kochanie.-szepnęłam mu do ucha.
- No hej...-jęknął zmęczony i pocałował mnie w czoło. 
- Jak się spało?-spytałam z ogromnym uśmiechem. 
- Zadziwiająco dobrze, nie skopałaś mnie w nocy.-zażartował. 
- Jak Ci się coś nie podoba, zawsze możesz spać na podłodze.-powiedziałam z przekąsem. 
- Oboje dobrze wiemy, że nie wytrzymałabyś nocy beze mnie...- zaśmiał się. 
- To może sprawdzimy?-fuknęłam. 
- Kotek, wiem lepiej.-powiedział wystawiając język.-Chodź tu do mnie.-dodał i przyciągnął mnie do siebie. Spoglądał na mnie przymrożonymi, szmaragdowymi tęczówkami, analizując każdy szkopuł mojej twarzy.- Kocham Cię.-szepnął składając czuły pocałunek na mym zgrabnym nosku. 
- Ja Ciebie też.-odpowiedziałam z uśmiechem.- Chodź, zrobię śniadanie... 
- Nie.. tylko nie to!-jęknął okrywając się cały kołdrą.- Otrujesz nas... 
- Zawsze możesz sam sobie zrobić śniadanie.-odparłam i wygramoliłam się z łóżka. 
- Chyba jednak zaufam twoim zdolnością kulinarnym.-powiedział wstając.

Obydwoje szybko ubraliśmy nasze szlafroki i trzymając się za ręce, zeszliśmy schodami na dół. Postanowiłam postawić na proste i banalne danie - naleśniki z karmelem. Wprawdzie jeszcze nigdy nie eksperymentowałam z ową słodyczą, ale myślę, że może wyjść całkiem nie źle. Szybciutko przygotowałam sobie nagrzaną patelnię oraz ciasto i zabrałam się do pracy. Hazza przyglądał mi się w skupieniu, pewnie czekając na moment kiedy wkroczy do akcji i zacznie swój wykład co powinnam robić, a czego nie. Po piętnastu minutach, które obeszły się bez jego kuchennej interwencji śniadanie było gotowe. Rozłożyłam naleśniki na talerzach, polałam je karmelem i podałam na stół. Wyciągnęłam jeszcze z lodówki paczkę importowanych truskawek i usiadłam na krześle koło loczka. Zajadaliśmy się pysznym śniadaniem w spokoju, do chwili gdy nagle Harry'emu coś odwaliło i zaczął mazać mnie karmelem po twarzy, spojrzałam na niego jak na wariata, przechylając delikatnie głowę w bok.- Jak dziecko.-powiedziałam z zadziornym uśmiechem, na co on tylko się zaśmiał i złożył na mych ustach słodki pocałunek. Niespodziewanie do pomieszczenia wpadła Diana, trzymając w dłoniach kartonowe pudło z którego wystawały kolorowe lampeczki, plastikowe kubki i talerzyki oraz serpentyny. - Ee, blondyna...-zwróciłam się do przyjaciółki, która dopiero teraz zdała sobie sprawę z mojej obecności.- Po co Ci to wszystko?-spytałam. Wydawała się bardzo zmieszana, jakby coś ukrywałam... nie mogłam odgadnąć do końca co. 
- Ee.. no nic.. takie tam porządki w garażu... mamy straszny bajzel... 
- Sprzątałam tam tydzień temu.-zauważyłam.- Coś mi tu śmierdzi... 
- To pewnie ja!-wyskoczył nagle Harry.- Chodźmy się kąpać, Carls!-powiedział łapiąc mnie za dłoń i ciągnąc na górę. Byłam kompletnie zmieszana tą sytuacją, wydawało mi się, że Ci dwoje coś ukrywają i za wszelką cenę pragną abym nie dowiedziała się o ich tajemnicy.- No chodźmy już, może pójdziemy się przejść, co ty na to?!
- Przystopuj trochę, Harry...-powiedziałam.- Coś ukrywacie. Dowiem się co i was pozabijam. 
- Dobra, dobra ale teraz chodź się kąpać. 
- Nie będę się z Tobą, głupku kąpać. 
- No wiesz co!?-pisnął smutny. Zaśmiałam się tylko i poszłam na górę. Dziwiło mnie ich zachowanie, miałam dziwne przeczucia...

Ciągle myśląc o tym dziwnym wydarzeniu skierowałam się do garderoby. Nie miałam za bardzo koncepcji w co mogę się ubrać, kolejny raz postanowiłam postawić na intuicję mojego chłopaka i poprosić go o wybór dla mnie zestawu. Uśmiechnięty podał mi szarą koszulę o okrytych ramionach i spodnie, rurki w podłużne paski. Do tego dobraliśmy jeszcze botki na delikatnym obcasie oraz czarny pierścionek i mój strój był gotowy. Harry założył ciemne, dżinsowe spodnie i szarą koszulkę w której przyszedł do mnie wczoraj. Do tego dobrał jeszcze oliwkową kurtkę, która wisiała parę tygodniu w mojej garderobie i  zamszowe szyblety. 

Zakładając czarne okulary wyszliśmy na ulicę. Przez dosłownie chwilę miałam ochotę złapać go za dłoń i spleść nasze palce w jedność, jednakże byliśmy na ulicy i musieliśmy uważać na to co robiliśmy... jeden fałszywy ruch, a byliśmy całkowicie pogrążeni. Harry uparł się na ten spacer- twierdził, że przecież jako przyjaciele możemy się pokazywać i w taką piękną pogodę aż szkoda siedzieć w domu. Szyliśmy powoli promenadą bardzo blisko siebie, nasze dłonie od czasu do czasu muskały się podczas marszu, co wywoływało we mnie ogromną pokusę. - Dokąd idziemy?-spytałam ciekawa. Harry spojrzał na mnie z tajemniczym uśmiechem i palcem pokazał na głęboko pogrążony w chmurach diabelski młyn, dopiero po chwili zrozumiałam, że do miasta zawitało Wesołe Miasteczko. 

Cóż, bez owijania w bawełnę przyznam, że świetnie się bawiliśmy. Jak małe dzieci biegaliśmy od jednej atrakcji do drugiej. Jako pierwszy zaliczyliśmy diabelski młyn, na którego strasznie bałam się wejść. Trzymając mocno loczka za rękę, przełamałam się i pozwoliłam się wsadzić do wagonika. Zabawa była przednia, nie spodziewałam się, że pomimo mojego wieku mogę tak dobrze się bawić. Później ruszyliśmy na strzelnicę, gdzie Harry wygrał dla mnie pandę. Obiecałam mu, że nazwę ją jego imieniem aby ten dzień uczcić pamięcią. Następnie udaliśmy się do salonu luster, strasznego domu i na kolejkę górską. Dzień był na prawdę wspaniały i aż szkoda było wracać już do domu, ale powoli zbliżał się już wieczór.

Bez pośpiechu wracaliśmy do domu. Trzymając w objęciach mojego nowego misia uśmiechnęłam się wdzięcznie w kierunku chłopaka. Pragnęłam go objąć i przyciągnąć go mocniej do siebie, poczuć jego dotyk na mej skórze, aby jego usta odszukały moich... W skrajnej ciszy spacerowaliśmy ulicą na której oboje mieszkaliśmy. Będąc w odległości paru kroków od mojego domu, zauważyłam coś, czego wcześniej tutaj nie było. Zmarszczyłam czoło zdziwiona i wytężyłam bardziej wzrok. Byłam dość mocno zdziwiona zawieszonymi nad drzwiami różowymi balonami, zwisającymi od nich złotymi serpentynami, a przede wszystkim ogromnym szyldem z napisem "WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO CAROLINE!" Spojrzałam zaciekawiona na loczka, który uśmiechał się z radością, spoglądając w kierunku domu. Puścił do mnie oczko i pochylając się nade mną szepnął czułe.- Wszystkiego najlepszego, kotek.- I pocałował mnie prosto w usta... Nie mogłam uwierzyć w to, że zapomniałam o własnych urodzinach.

Czując na plecach smukłą dłoń Harry'ego, która prowadziła mnie przez przystrojony specjalnie na moje urodziny dom, nie mogłam uwierzyć w to co właśnie się dzieje. Byłam pod ogromnym wrażeniem tego, że moi przyjaciele poświęcili swój czas i mnóstwo energii w zorganizowanie przyjęcia. Powoli zmierzaliśmy w kierunku tarasu skąd można było już usłyszeć grającą na fulla muzykę i roześmianych gości. Gdy tylko moja stopa stanęła na drewnianej podłodze Diana rzuciła mi się na szyję mocno ściskając i całując w policzek.- Najlepszego, kochanie.-szepnęła mi do ucha, kołysząc mnie w bok.- Chodź, zdmuchniesz świeczki.-dodała i pociągnęła mnie w kierunku, ogromnego, nakrytego już stołu. Na samym środku stał ogromny, czekoladowy tort z dziewiętnastoma świeczkami wbitymi w ciasto. Zaśmiałam się widząc napis "Nasz dobra dupo w koturnach, wszystkiego najlepszego!" Rozejrzałam się spoglądając na zebranych - byli wszyscy: Niall z brunetką o imieniu Natalie, Zayn wraz z jego nową dziewczyną Perrie, Liam z Rachel, Lou i Jasper oraz Hazza i Diana. Spojrzałam srogo w kierunku mojego chłopaka, który widocznie od początku był w to wszystko zamieszany i jego misją było odciągnięcie mnie od domu w którym trwały przygotowania do imprezy niespodzianki.- Dalej, Carls!-krzyknęła. Nabrałam powietrza i trzymając je przez chwilę w płucach pomyślałam życzenie.
- Pragnę aby wszystko się dobrze skończyło.-wypowiedziałam w myślach i zdmuchnęłam świeczki. Na prawdę tego najbardziej oczekiwałam.


Wieczór był na prawdę udany, tańczyłam, piłam i jadłam z ukochanymi znajomymi. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć, noc zapowiadała się magicznie. Niespowite, że dzisiaj kończyłam już dziewiętnaście lat- wprawdzie nie czułam się na swój wiek- nadal w głębi duszy byłam delikatną nastolatką, a nie kobietą coraz bardziej wkraczającą w dorosłe życie. Podczas zabawy, nagle poczułam zaciskającą się na mym nadgarstku ciepłą dłoń. Odwróciłam się zdziwiona, zauważając iż osobą, która trzyma mnie za rękę jest zielonooki brunet o kręconych włosach i zabójczo seksownym uśmiechu. Ruchem głowy pokazał mi abym poszła za nim do domu, weszliśmy do środka poprzez tarasowe drzwi i trzymając splecione ze sobą dłonie skierowaliśmy się do salonu. Harry przyparł mnie delikatnie do ściany składając na mej szyi czuły pocałunek, jego ciepły oddech wodził po mojej skórze wywołując krążące w żyłach pożądanie. Składał na moim odkrytym obojczyku mokre pocałunki, nie dając chwili wytchnienia. Po chwili odsunął się ode mnie, opierając się jedną dłonią o ścianę. Znajdował się dosłownie milimetr dalej ode mnie, ścisnęłam w rękach materiał jego koszulki i przyciągnęłam go bliżej do siebie, pragnęłam aby ten dzień był jeszcze piękniejszy. Nagle jego usta zsunęły się z moich i powędrowały znów wzdłuż mojego obojczyka. Przez chwilę stał w bezruchu, ssając moją skórę, delikatnie przygryzł zębami małą rankę, po czym delikatnie przejechał po niej językiem. Zadowolony ze swojego efektu odsunął się ode mnie. Dopiero teraz poczułam palącą na mojej szyi malinę, delikatnie dotknęłam ranki opuszkiem palca i uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Nagle Harry wyciągnął coś z tylnej kieszeni spodni. Czerwone pudełeczko w kształcie serduszka spoczywało na jego dłoni, otworzył się szybko i wyciągnął jego zawartość. Przyglądałam się z zaciekawieniem błyszczącemu wisiorkowi w kształcie litery 'H'.- To dla Ciebie.-szepnął, zapinając na mej szyi wisiorek.- Chcę aby zawsze przypominał Ci o mnie.-dodał.- Jesteś dla mnie najważniejsza, mam skrytą nadzieję, że ja dla Ciebie chociaż w jakimś stopniu też jestem...- powiedział zbliżając swe usta do moi, po chwili złączeni byliśmy w subtelnym pocałunku. Trwaliśmy w nim tak długo aż po mieszkaniu rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiona odsunęłam się od niego i poszłam otworzyć. Dziwne, kogo diabli niosą o takiej porze? Prawą ręką otworzyłam zamek drzwi i nacisnęłam na złotą klamkę. Jeszcze bardziej byłam zdezorientowana, gdy zobaczyłam listonosza z listem poleconym w rękach. Podpisałam należne papiery i zabrałam kopertę z jego rąk. Nagle poczułam, że brakuje mi powietrza,a nogi zaczynają się uginać... Nie mogłam uwierzyć, że trzymam właśnie w rękach akt zgonu.... mojej matki.
____________________________________________________________
Muszę przyznać, że nie do końca wiedziałam jak mam zabrać się za ten rozdział. Brakowało mi czasu na jego napisanie i pomysłu- zwłaszcza na początek ostatniej perspektywy- tak czy inaczej, uważam, że rozdział wyszedł fatalnie i mogłam napisać go lepiej :-( Do rozdziału wykorzystałam piosenkę Justina Biebera- 'Be alright',a także historię kobiety która występowała w programie 'Kobieta na krańcu świata'. Mam nadzieję, że kilku osobą rozdział się spodobał... Pozdrawiam i do napisania.
Ps: Przepraszam za chwilowy wygląd moje bloga, ale oczekuję na szablon. Myślę, że gdy tylko moje zamówienie zostanie zrealizowane to z pewnością dodam też nowe zakładki. 
- Jerr. 

Następny rozdział jeśli pojawi się 20 komentarzy.

Obserwatorzy