AKT ZGONU
Elizabeth Samantha Collins - Wish.
Żyła trzydzieści dziewięć lat.
Urodzona: 31 grudnia 1974 roku.
Zmarła: 6 kwietnia 2013 roku w wyniku wypadku samochodowego, najprawdopodobniej wywołanego przez brak podpiętych linek hamulców. Zgon nastąpił zaraz po przewiezieniu do szpitala.
Rodzina łączy się w żałobie i bólu, pragnie godnie pożegnać Elizabeth Wish na uroczystości pogrzebu 20 kwietnia 2013 roku w Bostonie.
Nie mogłam w to uwierzyć... moja mama... nie żyje? Czułam jak w kącikach oczu zbierają się łzy, moja rodzicielka odeszła już na zawsze... Czułam jak moje dłonie drżą, kartka bezszelestnie wypadła z moich rąk i ze spokojem opadła na podłogę... Harry spojrzał na mnie zdziwiony, on nadal nie wiedział co się stało. Schylił się podnosząc papier. Słysząc stłumione głosy wydobywające się z ogrodu, błąkałam się po własnych myślach. Nie mogłam przyjąć do świadomości tego co się wydarzyło. Mama opuściła mnie parę lat temu, ale... wciąż była moją matką i to nie zmieniło mojej miłości do niej... Nie sądziłam, że nastąpi dzień w którym będę musiała ją pożegnać.. - Carls... - szepnął Harry, spojrzałam na niego. Wyglądał na kompletnie bezradnego w tej sprawie, nie wiedział co powinien zrobić, co powiedzieć. - Chodź tu do mnie. - powiedział cicho, rozkładając ramiona. Podbiegłam do niego, rzucając mu się na szyję i wybuchając płaczem. Nie tak wyobrażałam sobie moje urodziny, nie tak...
W związku z sprawą, która miała miejsce niecałe dwie godziny, niestety byłam zmuszona zakończyć imprezę przedwcześnie. Nie byłam w stanie bawić się z znajomymi, którzy nadal do końca nie wiedzieli jaki był powód końca zabawy. Jednak, na szczęście żaden z nich nie robił mi z tego wyrzutów i każdy życząc mi wszystkiego najlepszego, opuścił moje mieszkanie. Gdy wszyscy wyszli wybuchłam depresyjnym płaczem i osunęłam się na podłogę, nie wiem jak długo płakałam, ale kompletnie rozbitą znalazła mnie Diana, wraz z moim chłopakiem przetransportowali mnie do mojego pokoju i obiecując, że zostaną ze mną dopóki mi się nie polepszy.
W ciszy, leżeliśmy na dużym łóżku w mojej sypialni. Będąc po środku, trzymałam oboje z nich za ręce, skulona pod puszystym kocem. Co chwilę po moich policzkach spływały pojedyncze łzy - z chwilą, powoli nie miałam już czym płakać, było mi ciężko. Po kawałeczku mój świat zaczynał się walić - Po co ja tu w ogóle przyjeżdżałam? Może gdybym nadal mieszkała w Bostonie, z rodzicami wszystko było by dobrze... Mama nadal byłaby przy mnie... żyła by...
- Zamierzasz jechać na pogrzeb?- spytała blondynka.
- Tak.- odpowiedziałam łamiącym się głosem.
- Pojadę z Tobą.-zadeklarował się Harry.- Nie zostawię Cię samej w takiej sytuacji.
- Chciałabym jechać z Tobą, Carls... ale nie mogę, kończy mi się urlop. Przykro mi.
- W porządku.- powiedziałam.- Idę się wykąpać, jak chcecie możecie już iść.
Czułam się okropnie, chyba jak jeszcze nigdy... W sercu odczuwałam poczucie winy, jakbym to ja była odpowiedzialna za jej wypadek, jakbym ja się do niego przyczyniła. Cicho zatrzasnęłam za sobą drzwi łazienki i zrzucając ciążące ubrania odkręciłam zawór prysznica. Ciepłe kropelki wody opadały na moje zaziębione ciało, mimo ich temperatury cała się trzęsłam. Nie mogłam dłużej wytrzymać, znów wybuchnęłam płaczem.. Skuliłam się do pozycji embrionalnej i chowając głowę w kolanach zalałam się łzami, które mieszały się z wodą. Trwałam w takiej pozycji do chwili gdy drzwi od łazienki otworzyły się z głośnym szelestem, a ktoś wszedł do środka.
***
- Carls... - szepnął, a ja od razu wiedziałam kim jest ta osoba. Automatycznie podnosiłam się, czując na twarzy piekący rumieniec. Nigdy nie byłam w takiej sytuacji, nagle poczułam, że się krępuję. - Wszystko w porządku? - spytał. Jego głos wywołał we mnie dreszcze, wstrzymałam powietrze w płucach i po chwili je wypuściłam.
- Zamknij oczy.- poprosiłam.
- Nie musisz się tym martwić.- powiedział tłumiąc chichot.
- Po prostu je zamknij.-powiedziałam błagalnie.
- Już możesz wyjść.-oznajmił.- Nie patrzę.- szybko sięgnęłam mokrą ręką po wiszący na wieszaku ręcznik i starannie owinęłam nim moje ciało, nagle poczułam jak Harry opiera swoje dłonie na mych biodrach i przyciąga mnie do siebie.- Z pewnością jesteś jeszcze piękniejsza niż teraz. - powiedział. - Nie musisz się obawiać nagości, nie zrobiłbym Ci nigdy krzywdy.
- Musimy o tym rozmawiać?-spytałam tuląc twarz do jego torsu, po chwili zdając sprawę z tego iż jestem nadal mokra i zmoczyłam mu koszulkę.- Przepraszam...- jęknęłam, na co on się uśmiechnął.
- Nic nie szkodzi, kochanie.- powiedział całując mnie w czoło.- Mam dla Ciebie propozycję.
- Jaką?-spytałam marszcząc czoło.
- Chcę pojechać z Tobą do Bostonu, ale też chciałabym zabrać Cię do Holmes Chapel.. Poznać Cię z moja mamą, ojczymem i siostrą, co ty na to? To tylko dwie godzinki drogi od Bostonu... Pojedziesz ze mną, kochanie?
- Oczywiście.- odpowiedziałam bez zastanowienia, chciałam zrobić też coś dla niego, on był przy mnie podczas tej trudnej sytuacji, czułam mu się dłużna. - Chodźmy, chciałabym jeszcze zadzwonić do mojego taty, muszę dowiedzieć się więcej o ceremonii pogrzebu.- powiedziałam składając na jego miękkich ustach czuły pocałunek i chwytając go za dłoń, pociągnęłam do pokoju.
***
Niepewnie spoglądałam na wyświetlacz telefonu, kompletnie nie byłam pewna tego co robię. Nie rozmawiałam z moim tatą od dwóch lat, bałam się, że może nie odbierze telefonu ode mnie. Głęboko oddychając, siedziałam na łóżku wspierana przez Harry'ego. Czułam jak opuszkami palców błądzi po moich plecach, każdy jego dotyk wywoływał we mnie dreszcze, co bardzo mu się podobało. Za każdym razem, czując wibrację rozchodzącą się po moim ciele uśmiechał się uwodzicielsko i zawzięcie kontynuował wędrówkę dotyków. Starałam się skupić na tym co robię i chociaż na chwilę odsunąć od siebie myśl o tym, że Harry mnie dotyka. Drżącą ręką wybrałam numer telefonu mojego ojca i przystawiłam sobie aparat do ucha. Po krótkich trzech sygnałach ktoś odebrał telefon.
- W czym mogę pomóc?-spytał zachrypnięty, męski głos.
- Czy rozmawiam z Jacobem Wish'em?- zadałam pełna nerwów.
- Przy telefonie.- powiedział, a ja poczułam ulgę.- Z kim mam przyjemność rozmawiać?
- Tato... tato, to ja... Caroline.-szepnęłam.- Przyszło do mnie pismo, czy to prawda o mamie?-spytałam łamiącym się głosem.Cisza, która wypełniła telefon była nie do zniesienia, sekunda zdawała się trwać jak minuta, minuta jak godzina, godzina jak wieczność... czułam, że cała drżę - nie z powodu dotyku Harry'ego - ja obawiałam się prawdy...
- Tak.- odpowiedział krótko. Czułam przelewającą się w jego głosie rozpacz, cierpienie i ból.
- Jak się trzymasz?- spytałam po chwili.
- Nie trzymam się. - powiedział. - Brakuje mi jej, Caroline... Tak samo jak i Ciebie... czy... Czy ty przyjedziesz? Na pogrzeb?
- Przyjadę. - obiecałam przygryzając wargę.- Obiecuję, że przyjadę tato.
- Dobrze, kwiatuszku... Pamiętasz kościół w którym miałaś chrzest?
- Myhym..
- To tam będzie ceremonia, później przejdziemy na cmentarz i należycie ją pochowamy....
- Tato, ale... jak to się stało? Dlaczego miała wypadek?
- Prawdopodobnie podcięte linki hamulcowe, policja cały czas śledzi protokół sprawy... nic nie jest pewne.
- Nie mogą się pośpieszyć?
- To trwa, kwiatuszku... mają na głowie masę innych spraw, ale to kiedyś się wyjaśni, na pewno... Co u Cie słychać? Wszystko dobrze? Jak tam Ci się mieszka? Masz kogoś?
- Jest... stabilnie... Mam pracę, teraz będę ubiegać się o kolejną... na uczelni też jest dobrze..-westchnęłam wspominając sprawę pamiętnika. - Mam swój dom, wprawdzie mieszkam z przyjaciółką ale jest mój.
- A spotykasz się z kimś?
- Tak...-szepnęłam obracając się twarzą do loczka.- Poznasz go na pogrzebie, przyjadę z nim.-dodałam ze słabym uśmiechem, Harry złapał mnie za dłoń i na jej wierzchu złożył czuły pocałunek.
- Jesteś szczęśliwa tutaj?
- Tak, tato...
- To dobrze... - powiedział wyraźnie uradowany. - Wiesz, muszę już kończyć... zaraz muszę jechać do kostnicy, zawieź ubrania w których mają... pochować Elizabeth... Trzymaj się kwiatuszku i pozdrów twojego wybranka. Jestem z Ciebie dumny, pamiętaj. Kocham Cię.
- Ja Ciebie też tato, do zobaczenia.
Music#2
- Louis -
- Louis -
Minął
tydzień... tydzień, który twardo wytrzymałem będąc na głodzie... Nadal
nie wierzyłem w to co robię, w to, że tak łatwo popadłem w uzależnienie,
że tak łatwo dałem się zniszczyć narkotykowi. Czując narastające we
mnie ciepło, które zaraz miało przerodzić się w zimne dreszcze,
schowałam drżące dłonie w kieszenie ciemnych spodni... Potrzebowałem
kolejnego zastrzyku heroiny - potrzebowałem go natychmiast.
Kierując
się pustą i zapuszczoną ulicą, zmierzałem w kierunku wyznaczonego
przeze mnie miejsca spotkania z moim chłopakiem. Jasper... on wprowadził
mnie w kolorowy i niepowtarzalny świat narkotyków. To uczucie, które
towarzyszyło mi za każdym wstrzyknięciem sobie heroiny dożylnie było nie
do opisania. Jakbym stawał się zupełnie kimś innym, wkraczał w inny
wymiar... Wiedziałem, że robię źle... ale teraz nie miałem już odwrotu,
wkopałem się w to po całości.
Jasper,
blondyn o nieskazitelnie niebieskich oczach - zupełnie takich jak moje,
czekał pod klubem przestępując nerwowo z nogi na nogę, wiedziałem, że
on też nie mógł się doczekać kolejnej dawki. Gdy mnie zauważył na jego
ustach pojawił ogromny uśmiech. Podszedłem do niego i ucałowałem w usta.
Nasz pocałunek z sekundy na sekundę pogłębiał się, chwyciłem go za
kark i mocniej przyciągnąłem do siebie, czując jego twardniejącego
przyjaciela tuż na moim. Z szyderczym uśmiechem na ustach zsunąłem rękę chwytając go za pośladek i lekko ściskając. Czułem jak jego kąciki usta delikatnie podnoszą się do góry, chwycił zębami moją wargę i delikatnie pociągnął ją do siebie. Mruknąłem z przyjemności, przyciągając go jeszcze bardziej, wędrując ręką w stronę jego towarzysza. Subtelnie, przejechałem dłonią po jego rozporku poruszając zgrabnie palcami, starając się go połaskotać. Ciężko oddychając odsunął się ode mnie, spoglądając prosto w moje oczy. Czułem bijącą od niego namiętność, pragnął poczuć mnie w sobie. Pragnął mnie dla siebie... Przygryzłem delikatnie wargę chwytając za jego dłoń. Ścisnąłem ją lekko i pociągnąłem do klubu.
Neonowe światełka padały na moją twarz, rzucając na nią kolorowy cień. Czułem narastającą w lewej piersi adrenalinę, byłem o krok od spełnienia. Pragnąłem zasmakować błogiego stanu, znów poczuć się wyzwolonym... Kierowaliśmy się na tył klubu, gdzie pewnie czekali już inni heroiniści. Wiedziałem, że po woli zaczynałem się uzależniać, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Z każdą wstrzykniętą dawką odsuwałem się od świata do którego przynależę. Starałem się panować nad głodem, ale moje zachowanie nim wywołane było coraz bardziej zauważalne - myślę, że jednak najgorsze w tym wszystkim było to iż coraz drastyczniej zmniejszałem czas przyjmowania narkotyku. Z początku było to półtora tygodnia, teraz zmieniało się w tydzień. Byłem przerażony stanem do jakiego się doprowadzałem - chodziłem obolały, jakby moje mięśnie paliły, miałem dreszcze i gorączkę, a w pozbyciu owych stanów wystarczyło tylko 250 mg heroiny.
Jass, wolną ręką popchnął duże, mosiężne drzwi i razem weszliśmy na zaplecze, gdzie czekali już doprowadzeni do skrajnej wytrzymałości - Maks i jego dziewczyna Vivien. Maks był mężczyzną, który w tym bagnie siedział już pięć lat, natomiast Vivien od dwóch. Byli idealnym wzorcem osób całkowicie uzależnionych, jednakże przez tyle lat trwają w uzależnieniu byli zdolni do nie powiększania swojej dawki i pozostawali w 250 mg przyjmowanej heroiny.
Vivien wyjęła z dużej, płóciennej torby cztery, spore, przeźroczyste torebki. W każdej z nich znajdowała się strzykawka z idealnie przeźroczystym płynem, czułem jak może źrenice już się zwężają. Moja dłoń powędrowała w kierunku trzymanego przez dziewczynę opakowania. Maks podał mi jeden rzemyk, który chwyciłem od razu podekscytowany. Zdjąłem kurtkę i odłożyłem ją na podłogę. Zawiązałem rzemyk na wysokości mojego przedramienia, mocno ściskając go na żyłach. Poczułem ogromny uścisk, wyjąłem z torby strzykawkę i spojrzałem na resztę. - Gotowi? - spytałem. Pokiwali głowami w odpowiedzi. Delikatnie przystawiłem zimną igłę do głównej żyły i powoli zacząłem ją w nią wsuwać... Minęła dosłownie chwila aż zacisnąłem palec na dźwigni i zgrabnie wprowadzałem narkotyk w moje ciało... Czułem, że popełniam ogromny błąd, że niszczę moje dotychczasowe życie, że już zawsze narkotyki będą dla mnie jak palące piętno... czułem to dopóki błogi stan nie zapanował nad moim ciałem i źrenice zmniejszyły się do wielkości główki szpilki...
Neonowe światełka padały na moją twarz, rzucając na nią kolorowy cień. Czułem narastającą w lewej piersi adrenalinę, byłem o krok od spełnienia. Pragnąłem zasmakować błogiego stanu, znów poczuć się wyzwolonym... Kierowaliśmy się na tył klubu, gdzie pewnie czekali już inni heroiniści. Wiedziałem, że po woli zaczynałem się uzależniać, ale nie mogłem nic z tym zrobić. Z każdą wstrzykniętą dawką odsuwałem się od świata do którego przynależę. Starałem się panować nad głodem, ale moje zachowanie nim wywołane było coraz bardziej zauważalne - myślę, że jednak najgorsze w tym wszystkim było to iż coraz drastyczniej zmniejszałem czas przyjmowania narkotyku. Z początku było to półtora tygodnia, teraz zmieniało się w tydzień. Byłem przerażony stanem do jakiego się doprowadzałem - chodziłem obolały, jakby moje mięśnie paliły, miałem dreszcze i gorączkę, a w pozbyciu owych stanów wystarczyło tylko 250 mg heroiny.
Jass, wolną ręką popchnął duże, mosiężne drzwi i razem weszliśmy na zaplecze, gdzie czekali już doprowadzeni do skrajnej wytrzymałości - Maks i jego dziewczyna Vivien. Maks był mężczyzną, który w tym bagnie siedział już pięć lat, natomiast Vivien od dwóch. Byli idealnym wzorcem osób całkowicie uzależnionych, jednakże przez tyle lat trwają w uzależnieniu byli zdolni do nie powiększania swojej dawki i pozostawali w 250 mg przyjmowanej heroiny.
Vivien wyjęła z dużej, płóciennej torby cztery, spore, przeźroczyste torebki. W każdej z nich znajdowała się strzykawka z idealnie przeźroczystym płynem, czułem jak może źrenice już się zwężają. Moja dłoń powędrowała w kierunku trzymanego przez dziewczynę opakowania. Maks podał mi jeden rzemyk, który chwyciłem od razu podekscytowany. Zdjąłem kurtkę i odłożyłem ją na podłogę. Zawiązałem rzemyk na wysokości mojego przedramienia, mocno ściskając go na żyłach. Poczułem ogromny uścisk, wyjąłem z torby strzykawkę i spojrzałem na resztę. - Gotowi? - spytałem. Pokiwali głowami w odpowiedzi. Delikatnie przystawiłem zimną igłę do głównej żyły i powoli zacząłem ją w nią wsuwać... Minęła dosłownie chwila aż zacisnąłem palec na dźwigni i zgrabnie wprowadzałem narkotyk w moje ciało... Czułem, że popełniam ogromny błąd, że niszczę moje dotychczasowe życie, że już zawsze narkotyki będą dla mnie jak palące piętno... czułem to dopóki błogi stan nie zapanował nad moim ciałem i źrenice zmniejszyły się do wielkości główki szpilki...
***
Zmęczenie - to właśnie poczułem budząc się rano w łóżku mojego chłopaka. Zgrabnie zrzuciłem z siebie kołdrę, zauważając, że jestem całkowicie nagi... dziwne, nie pamiętam żebym kładł się spać nago.. Przetarłem zaspane oczy i owijając się prześcieradłem chwyciłem za telefon i udałem się do kuchni gdzie nalałem sobie pełną szklankę wody. Usiadłem na krześle w jadalni i spojrzałem na wyświetlacz...To zdjęcie... nadal nie potrafiłem zmienić tapety. Miałem do niego ogromny sentyment, cóż była na nim moja Eleanor... nadal ją kochałem, w końcu przez tyle lat stanowiła dla mnie oparcie... Było mi cholernie głupio, że oszukałem ją w taki, a nie inny sposób. Sprawiłem jej ból mimo tego, że nie zasługiwała na to... Płakała przeze mnie, a przecież obiecałem jej, że nigdy nie będzie cierpieć. Z dnia na dzień coraz bardziej mi jej brakowało, myślę, że to właśnie ten brak jej w moim życiu pokierował mnie w stronę narkotyków. Pustka jaką odczuwałem po jej stracie była ogromna i nawet gorące uczucie ze strony Jaspera nie było w stanie jej zaspokoić. Oczywiście, czułem coś do tego chłopaka, ale miałem wrażenie, że jest on dla mnie za dziecinny. Brakowało mu kultury słowa, a także był nieodpowiedzialny. Ponadto dziwnie czułem się w związku z mężczyzną... To zdumiewające, jeszcze niedawno byłem gotowy aby powiedzieć całemu światu o moim homoseksualizmie, ale z dnia na dzień miałem wrażenie, że skręciłem w nie tą uliczkę życia do której zmierzałem. Cholera przecież ja byłem facetem... potrzebowałem naturalnych potrzeb dla facetów... nie to, że miałem coś przeciwko naszym stosunkom seksualnym, ale... nie potrafiłem ich umiejętnie przeżywać... Coraz bardziej tęskniłem za delikatną kobietą, która miała zawsze stanowić moją odmienność. Nagle poczułem mocne ukucie w sercu... Zdałem sobie sprawę z tego co właśnie spieprzyłem. Zniszczyłem mój związek i moje życie, uzależniłem się od gówna i pokazałem światu moją słabość do mężczyzn,która nie do końca byłą słuszna. Impuls, którym się teraz kierowałem nakazał mi odblokować telefon i napisać wiadomość do Eleanor, może nie wszystko było jeszcze do stracenia... ale... czy ja naprawdę chciałem wrócić do mojego szarego, normalnego życia?
Do Eleanor: Musimy się spotkać. Bądź proszę za godzinę przy Starbucksie. - Lou.
***
Bez pożegnania, beż żadnego powiadomienia po prostu ubrałem się wyszedłem na ulicę. Śpieszyło mi się, czułem, że muszę jej o wszystkim powiedzieć. Może i nie będzie mnie chciała słuchać, może nawet nie będzie chciała się spotkać, ale ja czułem, że muszę jej to wszystko wytłumaczyć!! Wietrzny poranek był w Londynie normą - ale będąca tutaj od dłuższego czasu pogoda pozwoliła nam się do siebie przyzwyczaić i całkowicie zapomnieć o tutejszym klimacie. Pogrążony głęboko w myślach zmierzałem w kierunku małej kawiarenki, zimny wiatr targał moją dżinsową kurtką i rozwiewał moje świeżo ułożone włosy. Widząc tuż za rogiem zielony szyld znacznie przyśpieszyłem kroku. W upływie paru chwil byłem już na miejscu i wchodziłem do środka.
Lekko podenerwowany zasiadłem przy małym, dwuosobowym stoliczku zamawiając u kelnerki dwie duże, gorące czekolady, które wraz z Eleanor uwielbialiśmy popijać. Podenerwowany stukałem palcami o blat stolika, rozglądając się i starając się wypatrzeć brunetkę. Gdy już całkowicie straciłem nadzieję i czekolada ostygnęła w mych dłoniach drzwi lokalu otworzyły się, a mały, złoty dzwoneczek zawieszony tuż nad nimi wydał przyjemny dla ucha dźwięk. W drzwiach stała piękna, jeszcze nieco zaspana dziewczyna. Jej kaskady brązowych loków opadały zgrabnie na ramiona. Miała na sobie ciemne dżinsy, których nogawki podwinęła do góry, oliwkową koszulę oraz beżowe, krótkie conversy. Przez ranię miała przewieszoną brązową torbę, do której właśnie chowała odtwarzacz MP4. Oniemiały jej widokiem podszedłem do niej aby ją przytulić, jednakże dziewczyna wyciągnęła przed siebie dłoń i nakazała mi się do niej nie zbliżać. Bolało mnie to, cholernie bardzo... nadal mi na niej zależało...
- Po co chciałeś się ze mną widzieć?-spytała chłodno, siadając tuż na przeciwko mnie.
- Chciałem Cię zobaczyć...- powiedziałem. - Proszę, zamówiłem dla Ciebie gorącą czekoladę.
- Po co chcesz się ze mną widzieć? Co, twój ukochany już Cię nie zaspokaja?-warknęła.
- Proszę Cię, przestań.... nawet nie wyobrażasz sobie jak bardzo jest mi ciężko...
- A co ja mam powiedzieć?-spytała.- Zdradziłeś mnie z... mężczyzną, Loui.
- Dobrze wiesz, że nadal Cię kocham.-powiedziałem poważnie.
- Powiedz mi po co chciałeś się ze mną zobaczyć...
- Chciałem przerosić.
- Za co?
- Za krzywdę jaką Ci wyrządziłem, Eleanor.
- Teraz się zorientowałeś?
- Przestań, proszę... Zawsze byłaś dla mnie ważna... Ale ja... Ja nadal nie wiem kim jestem, rozumiesz? Nadal szukam samego siebie... Myślę, że przygoda z Jasperem była tylko przypadkowa... chciałem zasmakować czegoś nowego, ale teraz wiem.. wiem, że to nie dla mnie. Chce to jak najszybciej skończyć... Chcę wrócić do mojego starego życia... Nie zamierzam błagać Cię o drugą szansę, bo wiem, że takiej nie dostanę. Za mocno Cię zraniłem i zdaję sobie z tego sprawę... Ale nie potrafię żyć z myślą, że mnie nienawidzisz... Ja... przepraszam, ale kocham Cię.
- Loui... ja Cię nie nienawidzę...
- Naprawdę?
- Tak, ale... masz rację... Za bardzo mnie zraniłeś abym mogła od razu Ci to wybaczyć...
- Spieprzyłem wszystko, El...
- Nie, ja też zawiniłam.- powiedziała.- Myślę, że oboje spieprzyliśmy... ale teraz musimy z tym żyć... Wiesz, rozumiem... mogłeś się pomylić, chciałeś spróbować jak to jest być z mężczyzną... ale nie musiałeś mnie okłamywać..
- Zachowałem się jak kretyn... Nie wiem dlaczego to zrobiłem, ale... ja chyba po prostu... brakowało mi odmienności, wszystko co robiłem było robione mechanicznie... nie czerpałem z tego żadnej przyjemności, więc wtedy zacząłem szukać czegoś innego. Poznałem go pół roku temu, może to Cię nie obchodzi, ale... - przerwałem.
- Ale co?
- Nie tylko upewniałem się w przekonaniu, że jestem pedałem, ale też... Eleanor, stałem się... narkomanem.
- Lou... to nie możliwe...
- Możliwe...-szepnąłem odsuwając rękaw kurtki, tak aby móc pokazać jej ślad po wczorajszym, zaciśniętym na ręce rzemyku...- Popadłem w heroinę, a teraz nie wiem jak mam z tym walczyć...
- Caroline -
Nadszedł dzień podczas którego musiałam być twarda. Bałam się tam jechać... bardzo, w końcu nie wiedziałam jak zareaguję na widok opuszczanej trumny w głąb grobu... Największym pocieszeniem była obecność Harry'ego. Wiedziałam, że w jego ramionach jestem bezpieczna,a on za wszelką cenę nie pozwoli mi cierpieć. Do tego dzisiaj miałam poznać jego rodzinę. Wstając z łóżka szybko wcisnęłam się w leżącą obok czarną sukienkę z baskinką, która sięgała mi do kolan. Na to zarzuciłam czarny sweterek i spod sukienki wyciągnęłam wisiorek, który dostałam na urodziny od loczka, pozwalając mu elegancko prezentować się na tle czerni. Na bose stopy założyłam klasyczne, czarne czółenka i przeczesując moje włosy zeszłam na dół, gdzie razem z moją przyjaciółką - Dianą czekał już na mnie mój chłopak. Uśmiechnęłam się do nich blado na dzień dobry i wyciągnęłam z lodówki kartonik soku pomarańczowego. - Jak się czujesz? - spytał Harry. Trochę zaczynało mnie to denerwować. Nie musiał aż tak bardzo się mną przejmować, byłam już dorosła. Tydzień temu skończyłam dziewiętnaście lat. - Dobrze. - odpowiedziałam uśmiechając się perliście w jego kierunku, mając nadzieję, że skończy zupełnie nie potrzebny monolog. Nie myliłam się. Harry pokiwał smutno głową, słysząc tę odpowiedź już setny raz. Wstał z kuchennego krzesła i podszedł do mnie przytulając mnie od tyłu. Miał na sobie zapiętą pod samą szyję białą koszulę z czarną muchą, ciemne spodnie oraz czarne sztyblety. Na lewym nadgarstku połyskiwał w słońcu złoty zegarek. Jego loczki delikatnie muskały moją szyję, co doprowadziło mnie do cichego chichotu. Swymi miękkimi ustami złożył pocałunek w miejscu gdzie moja dotychczasowa malinka stopniowo zaczynała zanikać. - Poprawimy ją, później. - szepnął. - Weź ze sobą jakieś ubrania wątpię, że moja mama puści nas z powrotem do domu. - dodał zataczając dłońmi koła na mych biodrach. - Śpisz ze mną. - szepnął przygryzając płatek mojego ucha, zaśmiałam się cicho muskając ustami jego nosek i szybko pobiegłam na górę zabrać jeszcze potrzebne rzeczy.
Gotowi, spakowaliśmy nasze torby na tylne siedzenie czarnego Range Rover'a i po chwili ruszyliśmy w podróż. Czekało nas 2,5 godziny drogi do Bostonu i kolejne 2 od Bostonu do Holmes Chapel w którym mieszkali rodzice Hazzy. Przez całą drogę czułam narastające napięcie w mojej klatce, które jednak stopniowo malało gdy uświadamiałam sobie, że ciepła dłoń Harry'ego spoczywa na mym udzie. Chyba nic więcej do szczęścia nie było mi teraz potrzebne.
W ciągu prawie trzech godzin, które bardzo szybko minęły mi na rozmowach z moim chłopakiem dotarliśmy na miejsce. Harry zaparkował samochód przed domem w którym się wychowałam. Wychodząc auta poczułam jak moje serce coraz szybciej bije - wspomnienia powracały do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie. Pamiętała każdą spędzoną tutaj chwilę aż do osiągnięcia siedemnastego wieku. Wiele się zmieniło - przede wszystkim to ja się zmieniłam. Zaczerpując głęboko powietrza chwyciłam loczka za rękę i poprowadziłam go w kierunku werandy. Drżącą rękę dwa razy zapukałam do drzwi - przez chwilę nic kompletnie się nie działo, byłam odrobinę speszona, bałam się, że rodzice mogli się przeprowadzić gdzieś,a dom sprzedać. Dosłownie sekundę po tym kiedy zwątpiłam drzwi się otworzyły i stanął w nich mój tata - Jacob. Sama nie wiem co wtedy mnie podkusiło, po prostu... zapragnęłam znów poczuć, że mam ojca. Rzuciłam mu się w ramiona, kurczową trzymając go w talii. Nie zmienił się - wciąż był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku, jednak jedyną rzeczą która go zmieniała był smutek. Smutek, który towarzyszył mu od straty mamy - widać było go wszędzie : w jego oczach, jego postawie... w jego głosie...
- Caroline... - szepnął całując mnie w czubek głowy. - Tęskniłem za Tobą, kwiatuszku...
- Ja za Tobą też tato...- odpowiedziałam tłumiąc łzy.
- Cieszę się, że w końcu mogę Cię zobaczyć...
- Ja też.. ja też... - szepnęłam uradowana. - Tato, proszę poznaj Harry'ego.. -wskazałam ruchem dłoni na stojącego obok chłopaka, który przyglądał nam z zaciekawieniem i ogromnym uśmiechem na ustach.
- Miło mi Cię poznać, Harry... - powiedział wyciągając w jego kierunku dłoń.
Gotowi, spakowaliśmy nasze torby na tylne siedzenie czarnego Range Rover'a i po chwili ruszyliśmy w podróż. Czekało nas 2,5 godziny drogi do Bostonu i kolejne 2 od Bostonu do Holmes Chapel w którym mieszkali rodzice Hazzy. Przez całą drogę czułam narastające napięcie w mojej klatce, które jednak stopniowo malało gdy uświadamiałam sobie, że ciepła dłoń Harry'ego spoczywa na mym udzie. Chyba nic więcej do szczęścia nie było mi teraz potrzebne.
W ciągu prawie trzech godzin, które bardzo szybko minęły mi na rozmowach z moim chłopakiem dotarliśmy na miejsce. Harry zaparkował samochód przed domem w którym się wychowałam. Wychodząc auta poczułam jak moje serce coraz szybciej bije - wspomnienia powracały do mnie w niebezpiecznie szybkim tempie. Pamiętała każdą spędzoną tutaj chwilę aż do osiągnięcia siedemnastego wieku. Wiele się zmieniło - przede wszystkim to ja się zmieniłam. Zaczerpując głęboko powietrza chwyciłam loczka za rękę i poprowadziłam go w kierunku werandy. Drżącą rękę dwa razy zapukałam do drzwi - przez chwilę nic kompletnie się nie działo, byłam odrobinę speszona, bałam się, że rodzice mogli się przeprowadzić gdzieś,a dom sprzedać. Dosłownie sekundę po tym kiedy zwątpiłam drzwi się otworzyły i stanął w nich mój tata - Jacob. Sama nie wiem co wtedy mnie podkusiło, po prostu... zapragnęłam znów poczuć, że mam ojca. Rzuciłam mu się w ramiona, kurczową trzymając go w talii. Nie zmienił się - wciąż był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną w średnim wieku, jednak jedyną rzeczą która go zmieniała był smutek. Smutek, który towarzyszył mu od straty mamy - widać było go wszędzie : w jego oczach, jego postawie... w jego głosie...
- Caroline... - szepnął całując mnie w czubek głowy. - Tęskniłem za Tobą, kwiatuszku...
- Ja za Tobą też tato...- odpowiedziałam tłumiąc łzy.
- Cieszę się, że w końcu mogę Cię zobaczyć...
- Ja też.. ja też... - szepnęłam uradowana. - Tato, proszę poznaj Harry'ego.. -wskazałam ruchem dłoni na stojącego obok chłopaka, który przyglądał nam z zaciekawieniem i ogromnym uśmiechem na ustach.
- Miło mi Cię poznać, Harry... - powiedział wyciągając w jego kierunku dłoń.
***
Czując przeszywający mnie od środka strach, mocno ściskałam dłoń Harry'ego. Bałam się, a raczej czułam się przerażona. Z każdym nowo stawianym krokiem byłam coraz bliżej chwili, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Nad Bostonem zapanowała ciemność - przerażająca i złowroga. Wszytko w około wydawało się takie mdłe - zlane z piętrząca się mgłą. Przez całą mszę starałam się nie patrzeć w stronę dębowej trumny, która wzniesiona została na środku ołtarza. W głębi duszy modliłam się żeby to wszystko okazało się złym snem z którego łatwo mogłabym się obudzić... Głęboko w sobie tłumiłam łzy, bowiem nie chciałam pokazać się z tej słabej strony... owszem brakowało mi mamy już na samą myśl o niej, ale miałam wrażenie, że ona sama nie chciałaby abym wylewała na nią niepotrzebnie łzy. W myślach zadawałam sobie pytanie - Czy wybaczyłam jej to wszystko? - Z czystym sumieniem mogłam powiedzieć, że jak najbardziej tak. Nie dbałam już o to co stał o się wcześniej, pragnęłam pamiętać ja jak najlepiej. Chciałam wspominać ją jako prawdziwą matkę, a nie jako kobietę przez którą wiele samotnych miesięcy cierpiałam...
Trumna z ciałem najważniejszej kobiety na świecie, kobiety która mnie urodziła i wychowała spoczęła na dnie dawno wykopanego dołu. Cichy marsz rozpaczy wydobywał się z ust żałobników. Czułam się silna, bardzo. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam z siebie dumna. Myślę, że łatwo udało mi się pogodzić ze śmiercią Elizabeth. - Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. - Z ust kapłana padły słowa, które najprawdopodobniej zapamiętam do końca życia... Czułam jak nogi uginają mi się pod wpływem ciężaru mojego ciała - chwiejnym krokiem ruszyłam na przód, puszczając dłoń loczka. Przystanęłam nad grobem mocno nabierając powietrza - chciałam się rozpłakać i dać upustu targającym mną od wewnątrz emocją, ale nie mogłam... Trzymając w reku samotną, biała różę najdelikatniej jak tylko mogłam opuściłam ją w dół obserwując jak z głuchym odgłosem opada na wieko trumny...
Trumna z ciałem najważniejszej kobiety na świecie, kobiety która mnie urodziła i wychowała spoczęła na dnie dawno wykopanego dołu. Cichy marsz rozpaczy wydobywał się z ust żałobników. Czułam się silna, bardzo. Można powiedzieć, że w pewnym stopniu byłam z siebie dumna. Myślę, że łatwo udało mi się pogodzić ze śmiercią Elizabeth. - Z prochu powstałaś i w proch się obrócisz. - Z ust kapłana padły słowa, które najprawdopodobniej zapamiętam do końca życia... Czułam jak nogi uginają mi się pod wpływem ciężaru mojego ciała - chwiejnym krokiem ruszyłam na przód, puszczając dłoń loczka. Przystanęłam nad grobem mocno nabierając powietrza - chciałam się rozpłakać i dać upustu targającym mną od wewnątrz emocją, ale nie mogłam... Trzymając w reku samotną, biała różę najdelikatniej jak tylko mogłam opuściłam ją w dół obserwując jak z głuchym odgłosem opada na wieko trumny...
***
Czułam się zadowolona - przetrwałem ten smutny dzień. Oczywiście, bliska byłam tych najgorszych momentów, ale dumnie mogłam przyznać, że dałam rade. Największe wsparcie jakiego doznałam była obecność dwóch mężczyzn na których zależało mi najbardziej na świecie. Myślę, ze tych dwoje od razu złapało ze sobą wspólny język i polubili się od pierwszego spotkania. Tata po wysłuchaniu słów księdza wydawał o się o wiele spokojniejszy - jakby za ich zasługą zrozumiał, że tam mamie będzie lepiej. Wierzyłam, że jest on jeszcze w stanie ułożyć sobie życie na nowo - nie był wcale nie atrakcyjny, bowiem zawsze miewał powodzenie u kobiet. Po uroczystość udaliśmy się do mojego rodzinnego domu, gdzie spędziliśmy około dwóch godzin i musieliśmy się zbierać, ponieważ czekała na nas jeszcze długa droga. Obiecałam ojcu, ze gdy już będziemy na miejscy zadzwonię do niego. Bardzo chciałam naprawić z nim swoje relacje - brakowało mi jego uczestnictwa w moim życiu, tak wiec myślę ze próba naprawienia ich była by przydatna dla obojga stron. Pospiesznie zebraliśmy nasze rzeczy z salonu i żegnając się skierowaliśmy się do zaparkowanego na podjeździe samochodu.
Cisza - to właśnie ona nam towarzyszyła podczas kolejnej, męczącej podróży. Obserwowała jak Harry zacięcie trzyma za kierownicę wozu, widać było po nim, że jest maksymalnie skupiony. Odkąd wyszliśmy z mojego starego domu praktycznie się nie odzywał - jakby to on stracił kogoś bliskiego. Usta miał zaciśnięte, a oczy przymrużone. Wyglądał jakby intensywnie nad czymś rozmyślał. Przygryzając delikatnie wargę zdałam sobie sprawę z tego jak bardzo pociągał mnie w takim stanie... Caroline przestań! - skarciłam się w duchu i odwróciłam wzrok. Powoli zmierzaliśmy na południowy wschód mijając zazielenione lasy świerków i sosen. Delikaty, wschodni wietrzyk muskał znajdujące się na całej powierzchni drzew pojedyncze igiełki. Zastanawiało mnie czy w Holmes Chapel jest tak samo piękne jak mijane za szybą przez nas widoki. Muszę przyznać, że obawiałam się spotkania z rodzinom loczka tak samo jak dzisiejszego pogrzebu, ale będąc już po jednym z ciężkich wrażeń wiedziałam, że z pewnością dam radę - innego wyjścia nie było :)
Czując delikatne drżenie rąk spojrzałam prosto w oczy Harry'ego. Chłopaka zaglądał w głąb mych niebieskich tęczówek z łobuzerskim uśmiechem, który dodawał mi otuchy. Przybliżył się do mnie i złożył na mym obojczyku pojedynczy pocałunek.
- Obawiasz się spotkania z teściowa? - spytał zadziornie, gdy już zmierzaliśmy w kierunku dużych, karmelowych drzwi.
- Troszkę. - odpowiedziałam mimochodem.
- Spokojnie Carls, będzie dobrze. - zaśmiał się tajemniczo i otworzył drzwi z niesamowitą lekkością. - Mamo, jesteśmy!! - krzyknął, a zza rogu wyłoniły się dwie, bardzo podobne do siebie kobiety. Jedna z nich - ta młodsza, miała opadające na ramiona, krótkie kasztanowe włosy z refleksami blondu, jej oczy natomiast
były w odcieniu najczystszego nieba. Z pewnością była to siostra Hazzy - Gemma. Druga z pięknych kobiet była bardzo podobna do młodszej dziewczyny - ciemne włosy opadały falami na jej łopatki, a jej bystre, zielone oczy zdawały się mnie lustrować. Biła od niej powaga, a także wielkie uczucie jakim darzyła swe dzieci i ten dom.
- Dzień dobry. - przywitałam się grzecznie i wyciągnęłam w jej kierunku dłoń. - Miło Panią poznać. - Kobieta patrzyła na mnie z lekko uniesioną brwią, po czym cicho prychnęła.
- I ty śmiesz nazywać się dziewczyną mojego syna? - warknęła przeciągle. - Takie chucherko nie kobieta... Te włosy, oczy... nie rozumiem, co mój Harruś w Tobie widzi! - Stałam jak wryta, kompletnie nie spodziewałam się tego co właśnie usłyszałam. W pewnym momencie poczułam się zła, przecież nikt nie miał prawa bezkarnie mnie obrażać i ingerować w to czy jestem dziewczyna Loczka czy też nie!!
- Przepraszam bardzo, ale myślę, że to nie Pani sprawa z kim umawia się Pański syn, zwłaszcza, że jest już pełnoletni. Poza tym nie muszę się Pani podobać, żeby wiedzieć, że kocham Harry' ego mimo wszystko i nie zmienię swojego zdania tylko ze względu, że nie podoba się Pani. - powiedziałam dumnie unosząc głowę. Kobieta przyglądała mi się z zaciekawieniem, którego nie rozumiałam - jakby jeszcze tego było mało Gemma i Harry nagle wybuchnęli śmiechem. Czułam się kompletnie zdezorientowana.
- Mamo, nie trzymaj jej tak w niepewność. - rzekła Gemma powstrzymując się od śmiechu.
- Zuch dziewczynka. - powiedziała na głos mama Harry'ego i z uśmiechem przybliżyła się do mnie. - Witamy w rodzinie, kochanie. Zdałaś nasz test na szóstkę z plusem. - dodała i mocno mnie przytuliła. - Mów do mnie Annie.
- Ale... ale o co chodzi? - wydukałam jeszcze bardziej zmieszana niż byłam.
- Mama zawsze sprawdza dziewczyny, które przyprowadzam do domu.- wyjaśnił loczek. - Musimy wiedzieć czy są godne nazwiska Styles, bo Stylesi to wojownicy. Zawsze osiągają to czego pragną, a ty jesteś idealna do tego nazwiska, kotek. - szepnął całując mnie w usta. Uśmiechnęłam się delikatnie. Co jak co, ale byłam jeszcze bardziej z siebie dumna.
Reszta dnia minęła nam bardzo dobrze. Rodzina Harry'ego była wspaniała i przebywając z nimi w jednym pokoju niemal czułam tę miłość, która łączyła ludzi. Mama dla loczka była dla niego bardzo ważna, zauważyłam, że bardzo dużo czasu poświęcał na rozmowy z nią. Jedynym domownikiem, którego nie miałam okazji poznać był ojczym Harry'ego, który akurat dzisiaj miał nockę w pracy i wróci jutro. Niespodziewanie nasza konwersacja zaczęła zmierzać w dość... dziwnym kierunku.
- Zabezpieczacie się? - spytała po chwili Annie. Poczułam jak delikatnie się rumienię, dopiero teraz zdałam sobie sprawę ile razy mogło już dojść do seksu, a ja nadal się tego obawiałam. Wiedziałam, że Harry chciałbym już tego, ale ja chyba... nadal nie byłam gotowa.
- Mamo... - Loczek jęknął teatralnie, przewracając oczyma.
- Chce wiedzieć czy szybko zostanę babcia! - powiedziała urażona.
- Szybko Panią nią nie zostanie. - zapewniłam.
- Czyli się zabezpieczacie?
- Na tysiące różnych sposobów. - rzekł Harry z powagą, na co parsknęłam śmiechem.
- Te młodziaki...- westchnęła.
Późnym wieczorem zaczęłam odczuwać zmęczenie - moja głowa bezwładnie oparła się na barku Harry'ego, a oczy zaczynały się po woli zamykać. To było jasne, że dzisiaj już nigdzie nie pojedziemy. Byliśmy za bardzo zmęczeni żeby gdziekolwiek jechać. Mama Harry'ego od razu zauważyła naszą senność i chwytając swojego syna za rękę poprowadziła nas do dużego pokoju na samym poddaszu. - Śpijcie dobrze i grzecznie. - szepnęła i zeszła na dól, a my weszliśmy do środka. Wnętrze pokoju było naprawdę piękne i gustownie urządzone. Na środku stało ogromne, białe łózko z baldachimem, a po jego obu stronach dwie mahoniowe komody. Na przeciwko łóżka stało ogromne, rzeźbione lustro również w odcieniu bieli i mahoniowa szafa. Na ścianie wsiał telewizor plazmowy, a pod nim stała mała sofka na której ktoś zostawił otwarty tonik poezji. Proste zasłony poruszane przez delikatny wietrzyk, wydobywający się zza otwartego okna dodawały miejscu bajeczność i specyficznego klimatu. Nagle poczułam jak ciepłe ręce Harry'ego okładają się na mych ramionach i zjeżdżają w dół, tuż w kierunku zamka sukienki. Nie minęła chwila, a poczułam zsuwający się z mych ramion materiał. Harry, dyskretnie jakby każdy pocałunek był naszą tajemnica zaczął obdarowywać moje nagie ramiona pocałunkami. Pod wpływem impulsu odwróciłam się do niego twarzą i drżąca ręką rozpoczęłam rozpinanie jego koszuli. Czując narastającą w piersi adrenalinę delikatnie przygryzłam wargę, moje szczupłe palce odpięły ostatni guziczek koszuli i wolna ręka pomogłam chłopkowi zrzucić ja na podłogę. Nie miałam pojęcia dlaczego to robię. Po chwili moja sukienka z łatwością zsunęła się do kostek obnażając mnie przed Harrym. Stałam przed nim prawie naga, obserwując jak błądzi wzrokiem po mym ciele, nie mogąc się nacieszyć widokiem. Speszona przywarłam do loczka, mocno chwytając go za włosy i łącząc nasze usta w zachłannym pocałunku. Czułam narastające w piersi pragnienie, jakbym chciałam poczuć go jeszcze bliżej i jeszcze bardziej. Harry błądził po tylnej części mojego ciała, muskając dłonią moje plecy i pośladki. Zatrzymał się w tym miejscu i delikatnie ścisnął jeden z nich. Ciche jękniecie wyrwało się z moim ust co podnieciło loczka. Porwał mnie w gore zmuszając do tego abym oplatała jego ciało nogami. Przeniósł mnie przez cały pokój i położył na łózko. Szybko przejęłam inicjatywę i usiadłam na nim okrakiem całując go po nagim torsie, tworząc przy tym mokrą ścieżkę do jego ust. Harry odnalazł ustami moje usta i złączył je w pocałunku. Delikatnie musnął językiem moją dolną wargę, prosząc mnie o pozwolenie do wejścia do moich ust. Odchyliłam delikatnie głowę w tył czując rozchodzące się po mym ciele przyjemne uczucie. Byliśmy już tak blisko seksu, a nadal nie wiedziałam czy tego chce. - Harry ... - jęknęłam czując jak chłopak przysysa się do mojej szyi i zaczyna robić malinkę. Jego silne ramiona obejmowały i z łatwością przyciągały mnie do niego. - Harry..- powtórzyłam błagalnym tonem. - Nie... nie jestem jeszcze gotowa na seks...
- Nie musimy uprawiać seksu. - szepnął cicho zjeżdżając w dół, aż zatrzymał się przy tasiemce moich czarnych, koronkowych majteczek. - Możemy się zabawić. - szepnął chwytając tasiemkę zębami, co wywołało we mnie przyjemny dreszcz. - Pozwalasz mi? - spytał cicho. Nie byłam pewna o czym mówi konkretnie ale skinęłam tylko głową. Po chwili poczułam jak dolna część mojej bielizny zostaje zsuwana w dół tuż do kostek. Krepowało mnie to trochę, ale z jednej strony czułam też dominującą w mych żyłach odwagę. Harry spojrzał na mnie znad mojej świątyni uwodzicielskim wzrokiem by po chwili zniknąć. Przez chwilę nie czułam nic, jakby wszystko zaczynało stopniowo się uspokajać, aż nagle poczułam w sobie jego ciepły język, który zataczając okrężne ruchy. Zimny dreszcz przebiegł przez moje ciało, kurczowo chwyciłam w dłonie białe prześcieradło i jęknęłam cicho. Jego język powędrował tuż do mojego wejścia, co jeszcze bardziej wywołało we mnie dreszcze. Czułam się taka bezwładna, poddana na wszelkie pieszczoty Harry'ego. - Harry... - jęknęłam. - Chodź do mnie... - poczułam jak majtki wsuwają się na nowo na moje nogi, co trochę zmniejszyło uczucie dyskomfortu. Czułam jak kropelki potu spływają po mym czole... nie sadziłam, że to może być aż tak przyjemne. Nie minęła chwila,a Harry odnalazł swymi usta moje usta i przyciągnął mnie do siebie. Ręką zjechałam w dół, czując zimno bijące od klamry paska. Poczułam, że to nie fair i szybko odpięłam pasek jego spodni i zsunęłam je z niego. Czarny materiał odbijał się kontrastem na dotychczasowej bieli. Błądziłam błonią po jego ciepłym, nagim torsie wędrując coraz niżej, aż napotkałam na twardą wypukłość rysującą się tuz u nasady bokserek. Harry jęknął gardłowo czując mój dotyk na jego czułym miejscu, co wywołało uśmiech na mej twarzy.
- Ściśnij, proszę... - szepnął cicho, a ja wykonałam jego prośbę. Czułam jak jego przyjaciel coraz bardziej twardnieje pod wpływem mojego dotyku. Odruchowo zaczęłam poruszać dłonią w gorę i w dół co wywołało kolejny jęk z jego ust. Przygryzłam delikatnie wargę, mnie tez się to podobało... Harry cicho powtarzał moje imię, delikatnie położył swa dłoń na mej i przycisnął ja do swojego przyjaciela... Nie byłam do końca pewna tego co się dzieje, ale po chwili poczułam jak bokserki Harry'ego w pewnym momencie zaczynają robić się mokre. Chłopak odetchnął z ulga i spojrzał prosto w moje oczy. Pochylił się nade mną i złożył na mych ustach subtelny pocałunek. Doszedł. - Dziękuje... - szepnął wstając. Poszedł do komody i wyciągnął z niej parę czystych bokserek. - Zaraz wracam. - powiedział z szelmowskim uśmiechem i wyszedł do toalety. Uśmiechnęłam się pod nosem i okryłam prześcieradłem. To było coś cudownego...
( piosenkę dopasowałam zanim jeszcze
wiedziałam co tu napiszę i dopiero po czasie zrozumiałam, że jej tytuł
jest adekwatny do wydarzenia, które teraz wam przedstawiam.)
- Louis -
Eleanor
- to właśnie dzięki niej zaczynałam stawiać na nowo kroki w
rzeczywistości. Nie sądziłem, że tak łatwo mi to wszystko wybaczy... że
tak łatwo zgodzi mi się pomóc i na nowo stać się moją przyjaciółką.
Tylko ona jedyna wiedziała o mym uzależnieniu - postanowiliśmy, że nie
będziemy zbędnie martwić chłopaków i zachowamy to między sobą. Z
Jasper'em skończyłem wszystko w zeszłym tygodniu i muszę przyznać, ale
czułem się niesamowicie wyzwolony. Jedynie co najbardziej mnie bolało to
obecność coraz bardziej paraliżującego mnie głodu narkotykowego.
Starałem się zająć moje myśli czymkolwiek byle tylko nie pamiętać o
potrzebie do zaspokojenia. Można powiedzieć, że stałem się nieco
bardziej nerwowy - chodziłem nabuzowany czując narastającą chęć walki.
Tydzień temu Eleanor zapisała mnie na prywatne wizyty u specjalisty. Z
początku byłem nastawiony bardzo sceptycznie, bowiem nie miałem ochoty
żalić się przed kimś z tego jak bardzo potrzebuję wstrzyknąć sobie
troszkę heroinki w żyły, jednak po dwóch sesjach terapeutycznych, które
oczywiście miałem indywidualne poczułem się o niebo lepiej. Znów mogłem
spokojnie wyjść na ulicę i poczuć w płucach świeże powietrze. Znów
zaczynałem oglądać się za kobietami, co oczywiście strasznie śmieszyło
Eleanor. Pewnego, deszczowego dnia gdy siedziałem samotnie w moim pokoju
czytając w ciszy i w skupieniu książkę Harper Lee - "Zabić Drozda"
usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Widząc dobrze, że to moja ukochana
przyjaciółka odłożyłem z uśmiechem na ustach książkę i podszedłem do
drzwi. Chwyciłem za gałkę i ostrożnie przekręciłem ją w prawo. Dosłownie
minęła chwila i brunetka wskoczyła w moje ramiona.
- Co taki entuzjazm, stęskniłaś się za mną?- spytałem śmiejąc się.
- Loui, nawet nie wiesz co się stało!!- pisnęła podekscytowana.
- No mów, mała bo już nie mogę wytrzymać!
- Dostałam się na uniwersytet w Manchesterze! Będę studiować politykę i socjologię!
-
To wspaniale! - powiedziałam ciesząc się z tego, że jej marzenia w
końcu się spełniają. Z jednej strony na prawdę byłem szczęśliwy, ale z
drugiej... obawiałem się, że stracę ją na zawsze. - Kiedy tam
jedziesz?!
- To zależy... mam już
załatwione mieszkanie! Jak dobrze pójdzie do przeprowadzę się tam już w
czerwcu, aby móc troszkę oswoić się z tym miastem i w październiku
rozpocząć pierwszy rok!
- Czyli... wyjeżdżasz tam na stałe?
- Tak... - odpowiedziała. Nie wiem dlaczego, ale poczułem jak... moje serce zaczyna pękać.
- Diana -
Od
dłuższego czasu czułam się coraz dziwniej. Gorączka, bóle brzucha i
głowy nie ustępowały... Na początku myślałam, że to może grypa, albo
przeziębienie, ale jaka choroba utrzymuję się taki kawał czasu? Przecież
jeszcze nie dawno był kwiecień, a teraz już maj... Z pewnością coś mi
tu nie pasowało... Tylko co?
Wracając
z pracy ciągle zastanawiałam się co może mi dolegać. No definitywnie
były to objawy choroby, ale zaraz... czy moje zachowanie uległo jakiejś
zmianie? Z pewnością od jakiegoś czasu stałam się wyczulona na zapachy..
i mieszałam różne smaki ze sobą - kwaśne ze słodkim... Sekunda... nie!
to nie możliwe! Zatrzymując samochód na środku jezdni wyjęłam z torebki
mały kalendarzyk, nie obchodziły mnie trąbiące na około samochodu,
musiałam sprawdzić czy moje przypuszczenia są słuszne... Skrupulatnie
przeliczyłam czas od ostatniej miesiączki... nie możliwe... okres
spóźniał mi się już trzeci tydzień... Jak mogłam tego nie zauważyć?!
Odłożywszy
kalendarzyk na jego miejsce ruszyłam samochód i skierowałam się do
najbliższej apteki... Przecież to musi być pomyłka! Ja nie mogę być w
ciąży!! Co miałabym zrobić?! Jak połączyć pracę z macierzyństwem?! Jak
miałabym powiedzieć o tym Danielowi, który mieszka tysiące kilometrów
ode mnie?! Spokojnie Diana... wszystko będzie dobrze... może nie jesteś w
ciąży?! Poczekaj aż zrobisz test...
***
Spanikowana
trzymałam w dłoni wypełniony test ciążowy, czekałam już ponad dwie
minuty na wyniki... Chodząc z okna do okna czułam przeszywające mnie od
wewnątrz, nieprzyjemne mrowienie w linii kręgosłupa. Wycieńczona ciągłą
niewiedzą przystanęłam na przeciwko lustra i podniosłam biały
podkoszulek do góry odsłaniając brzuch. Delikatnie przyłożyłam do niego
dłoń, czując ciepło bijące od mojej skóry... nie mogłam sobie wyobrazić
siebie jako matkę... Owszem, chciałam założyć w przyszłości rodzinę, ale
dzieci?! teraz?! To wykluczone! Ja nie mogę być w ciąży! To z pewnością
pomyłka. Szybkim ruchem naciągnęłam koszulkę na brzuch i z powrotem
poszłam do toalety... Sięgnęłam ręką po leżące opakowanie z testem w
środku... Wyciągnęłam mały patyczek przed siebie i spojrzałam na wynik
....
Dwie kreski... Jestem w ciąży....
______________________________________________________________________
______________________________________________________________________
No w końcu udało mi się dokończyć rozdział, a raczej napisać scenę, która chyba najbardziej przypadła wam do gusty, czyż się nie mylę? ;> Jeżeli coś nie wyszło, to bardzo przepraszam, ale robię to trochę na spaniu bo jakieś dwie godziny temu wstałam i zabrałam się za pisanie. Uważam, że rozdział do złych nie należy i może się wam spodobać. Dobra, nie przeciągając. Do napisani kochani! Idę dalej spać :)
Uszczęśliwcie mnie i komentujcie.
KOLEJNY ROZDZIAŁ = 25 KOMENTARZY.